Liczba ludzi uzależnionych od oglądania starych peerelowskich komedii to liczba ciemna i wielka. Czego oni w tych utworach szukają? Czy namiętne obcowanie z filmami Barei, Piwowskiego, Machulskiego, Chmielewskiego, Gruzy to świadectwo przytępienia wrażliwości, czy raczej osobliwego wyrafinowania?
Rozmowa z Markiem Kondratem
Andrzej Wajda o twórczości i życiu
W komedii romantycznej wszystko jest piękne: ludzie, plenery, psy. Najpiękniejsza zaś jest miłość, która mimo niegroźnych przeszkód tryumfuje w obowiązkowym happy endzie. Nic dziwnego, iż polski widz pokochał je od pierwszego wejrzenia. Właśnie mamy na ekranie dwie nowe.
Ogoliła głowę. Rzuciła wyzwanie publiczności. Dawniej prowokowała ją zmysłowością, teraz zaprzecza obrazowi seksownej blondynki, który towarzyszył jej przez lata. Przekracza granicę między młodością a dojrzałością. Katarzyna Figura dużo przeżyła i uważa, że jej się to opłaca.
Sądząc z pofestiwalowych zachwytów krytyki, młode polskie kino nareszcie wyśpiewało w Gdyni swoją odę i ruszyło z posad bryłę świata. Mnie nie ruszyło.
Na narzucające się pytanie, jaki to był festiwal, można by odpowiedzieć – zupełnie przyzwoity. Zabrakło dzieła wyraźnie wybijającego się, ale średnia była tym razem nieco powyżej średniej krajowej.
Zdzisław Pietrasik swoim artykułem „Polskie kino idzie na wojnę” (POLITYKA 23) uderzył mnie w dołek. Boleśnie. Napisał: „Polskie kino nie potrafi opowiadać ani o bohaterach współczesności, ani o dawnych zwycięskich bitwach”. Otóż tak się składa, że usiłuję takie kino robić.
Michnik z Kuklińskim depcząc czerwone maki idą zatknąć biało-czerwoną flagę na Monte Cassino: taki kadr powinien znaleźć się we wzorcowym filmie polskim, wychodzącym naprzeciw dylematom naszych czasów. To żart, ale ilustruje poważny problem: polskie kino nie potrafi opowiadać ani o bohaterach współczesności, ani o dawnych zwycięskich bitwach.