Obrońcy zwierząt i ekolodzy są bezradni wobec silnego myśliwskiego lobby w Sejmie. Znaleźli inny sposób, by utrudnić myśliwym życie – blokowanie polowań.
„Czerpanie przyjemności z samego zabijania zwierząt jest chore, niemoralne i niegodne chrześcijanina” – napisał ostatnio na forum rozmawiamy.jezuici.pl jeden z ojców. Jednak chyba nigdy w historii polowania nie miały tak ostentacyjnej katolickiej otoczki jak dziś.
Jest ich ponad 100 tys. Choć posługują się bronią, nie muszą przechodzić badań lekarskich. Według „Gazety Wyborczej” rocznie z ręki myśliwych ginie przez przepadek kilka osób. O łowieckim imperium niedawno pisała również POLITYKA.
W preparatorstwie, tak jak w życiu, liczą się szczegóły. Warga musi być równo przycięta, oko symetrycznie przyklejone, a nosek delikatnie podmalowany.
Polska polityka nie może się obejść bez łowów. Politycy chętnie załatwiają interesy i ocieplają kontakty przy akompaniamencie wystrzałów, zapachu świeżej krwi i dobrze zmrożonej wódki. Myśliwi to klan wtajemniczonych, a ten nie może się obyć bez dygnitarzy.
Chrrrup! – No, teraz powinno puścić! – Pan Gienek mocniej przekręca łeb i rzeczywiście: tułów opada na trawę, a głowa zostaje mu w rękach. Ręce są czerwone do łokci. Pozostali uczestnicy tej sceny uważnie się przyglądają.
Nic to, że Oscar Wilde nazwał już prawie sto lat temu widok angielskiego dżentelmena galopującego za lisem „ohydą w pogoni za niejadalnym”. Takie polowania w Anglii, Szkocji i Walii zdelegalizowano dopiero na początku XXI w.
Myśliwi nie mówią: krew tylko "farba", oczy zwierzęcia to "trzeszczele", rannne zwierzę, które ucieka
do lasu, to "postrzałek", a dzik, który w agonii ryje racicami ziemię "pisze testament". Myśliwi robią wszystko, aby nie nazywać rzeczy po imieniu.