Recepta na poprawę bezpieczeństwa w Polsce wydaje się prosta: wystarczy policjantów zza biurek przenieść w tak zwany teren. Przy istniejącym porządku prawnym zrobić się tego nie da. Dlaczego? Weźmy prosty przykład – kradzież kury.
Podczas pierwszej rozprawy pani sędzia pokazała Jarosławowi D. podwórko-spacerniak aresztu. Kiedyś pewnie wziąłby to za żart. Ale nie teraz, kiedy jego i kolegę ze świadków przemieniono w oskarżonych. Mieli bowiem pecha i widzieli wypadek z udziałem policji.
Polska Temida – jak się wydaje – ma czarną przepaskę na oczach nie po to, aby sądziła bezstronnie. Raczej nie chce widzieć tysięcy codziennych przestępstw, które uchodzą bezkarnie. Nie zawraca sobie nimi głowy. O wielu drobnych sprawach, takich jak kradzież czy włamanie, które są dla ludzi bardzo dotkliwe, nikt powołany nawet się nie dowie. To tzw. ciemna liczba. Znaczna część obywateli nauczona doświadczeniami rezygnuje z powiadomienia policji. Bywa że sami funkcjonariusze nie przyjmują zgłoszeń lub zniechęcają do ich złożenia. Proponowany właśnie uproszczony tryb rejestrowy w policji może tę praktykę usankcjonować, choć zamysł jest dokładnie odwrotny. Potem sprawy są umarzane z różnych przyczyn, np. z powodu niewykrycia sprawcy, którego tak naprawdę nikt nie szukał. Ale nawet jeśli już się znajdzie, to niekiedy – dla prokuratora – „stopień społecznego niebezpieczeństwa” nie jest dość znaczny, aby uznać czyn za przestępstwo i ścigać sprawcę. Ścigać to jeszcze nie to samo, co przedstawić zarzut, potem oskarżyć. Do wyroku, wymierzenia kary, wyegzekwowania jej wreszcie – droga daleka. W efekcie tylko ułamek sprawców występków spotyka kara. Gdzieś w tym zwężającym się „lejku” topi się poczucie sprawiedliwości.
Sąd skazał emerytowanego pułkownika, który śmiertelnie postrzelił uciekającego włamywacza na parkingu. Policjant w centrum Warszawy zabójczo skuteczną serią definitywnie powstrzymał szarżującego nań złodzieja samochodowego. Oba przypadki, choć mają odmienny wymiar prawny, łączy pytanie o granice obrony koniecznej obywateli i o zakres uprawnień policjantów.
Przed tygodniem warszawski Sąd Okręgowy, orzekając w I instancji, skazał Jana G. za zabicie dwóch ludzi i ranienie trzeciego na 7 lat pozbawienia wolności. Dlaczego tak niski wyrok usatysfakcjonował rodziny ofiar, a oburzył surowością stróżów prawa? Bowiem Jan G. to policjant, który strzelał w obronie koniecznej, ale przekroczył jej granice. W jego sprawie wypowie się zapewne Sąd Najwyższy.
Raport o sytuacji policji polskiej wydrukowaliśmy trzy miesiące temu ("Posterunek 13"). Próbowaliśmy odpowiedzieć na pytanie: jak przy rozlicznych zawirowaniach politycznych i w dramatycznej sytuacji budżetowej daje sobie radę wiecznie reformująca się służba? Gdzie są dzielnicowi, dlaczego chłopi biją policjantów z prewencji, jak powstaje polska FBI? Poprosiliśmy o diagnozę również naszych czytelników. Rozsypał się worek z listami. Czytelnicy wylewali swoje żale: policja jest bezradna, policja nie przejmuje się problemami obywatela, policja siedzi za biurkiem zamiast ścigać złodzieja. Policja nie daje nam poczucia bezpieczeństwa. Ale napłynęło też wiele listów od policjantów: że przeciążenie robotą papierkową, że bieda, że nieufność obywateli. Czy to się zmieni? Czy będzie dobry pomysł, dobre prawo, dobre kadry i pieniądze np. na wymianę pamiętającej czasy gomółkowskie radiostacji typu Radmor? A świetnie wyszkolony, lubiany i uśmiechnięty pan władza będzie strzegł wszystkich ciemnych zaułków? A może sami powinniśmy się wziąć za swoje bezpieczeństwo, może nie powinniśmy czekać w nieskończoność? Na podsumowanie naszego cyklu Posterunek 13˝ głos oddajemy komendantowi głównemu policji oraz przewodniczącemu sejmowej komisji spraw wewnętrznych i administracji, która w imieniu obywateli sprawuje kontrolę nad działaniami rządu w zakresie bezpieczeństwa publicznego. Wnioski pozostawiamy czytelnikom, którym dziękujemy za duże zainteresowanie naszym raportem.
Biuro do walki z przestępczością zorganizowaną od roku podległe jest wyłącznie Komendzie Głównej Policji. Ma być polskim odpowiednikiem FBI. To działa! - cieszą się w Komendzie. Łodź, Gdańsk, Rzeszów - przestępcze siatki pękają jak na zamówienie. Ale polskie prawodawstwo wciąż sprzyja szarej strefie przestępczej.
Na głowie kaptur z otworem na oczy. Tak wyglądał przesłuchiwany przed pół wiekiem przez komisję Kongresu USA świadek zbrodni sowieckiej w Katyniu i ta konieczna maskarada wstrząsnęła wówczas opinią światową. Zwróciła też uwagę na bezpieczeństwo osób, które dając świadectwo prawdzie mogły nawet narazić swe życie. Po latach wciąż gorączkowo i usilnie poszukuje się sposobów ochrony zeznających, poczynając od ich maskowania, a kończąc na przesłuchiwaniu w osobnych pomieszczeniach, z transmisją głosu na salę rozpraw.