W polskiej policji wciąż liczy się wierność i mierność. Niepokorni idą w odstawkę. Panoszą się związki zawodowe. Wystarczy byle pretekst, czyjaś intryga albo mętny zarzut, aby człowiek stracił funkcję i dobre imię, a powrotu już nie ma. Hamuje to wszystkie śmielsze pomysły na zreformowanie policji i walkę z korupcją.
W Bełchatowie od kilkunastu dni policjanci pukają do prywatnych domów i szukają w komputerach pirackiego oprogramowania. Na miasto padł strach. Policjanci nie są jedynymi, którzy mogą – nieproszeni – nas odwiedzić. Do domu może nam wejść nawet służba leśna.
Policjanci z Komendy Wojewódzkiej w Łodzi zbuntowali się przeciwko swojemu komendantowi. Domagają się jego odwołania, a jeśli żądanie nie zostanie spełnione – zamierzają rozpocząć akcję protestacyjną. Nie podobają im się wprowadzone przez szefa porządki.
Warszawska policja ściga blokersów, kiboli, bandziorów, ale najczęściej dopada zwykłych nastolatków. Legitymuje, zatrzymuje, czasem bije albo tylko upokarza. Poprawia sobie statystykę, ale psuje opinię.
Typowy objaw psychozy podsłuchowej to sytuacja, kiedy biznesmen mówi do biznesmena, polityk do polityka, a nawet czytelnik do dziennikarza: – To nie jest rozmowa na telefon! – i nie o maniery tu chodzi. Kontakty telefoniczne stały się ostatnio źródłem stresów, ponieważ policja z podsłuchów zrobiła jedno z głównych źródeł swojej wiedzy i na tej podstawie dokonuje aresztowań.
Niebawem, jeśli zostaniemy zatrzymani bez dokumentów, policjant nakaże nam szeroko otworzyć usta i specjalnym przyrządem pobierze komórki z wewnętrznej strony naszego policzka. Zarówno sama metoda jak i sposób jej wprowadzania budzą kontrowersje i niepokój.
Policja nazywa ich TW – Tajny Współpracownik albo POZI – Poufne Osobowe Źródło Informacji. Współpracują za pieniądze, bezkarność, informację. Dla przestępców to uchole, podkuci, kapusie, kable. Między policjantem a jego informatorem toczy się gra. Brudna i niebezpieczna dla obu stron.