Biograficzna książka Joanny Siedleckiej o Zbigniewie Herbercie nosi tytuł: „Pan od poezji”. Z obszernej, liczącej ponad czterysta stron, książki o twórczości autora „Struny światła” dowiadujemy się jednak niewiele, właściwie powtarza się tylko w kółko, iż trzeba go kochać, bo wielkim poetą był.
Polski prezydent poleciał do Waszyngtonu, a amerykańscy poeci zjechali do Krakowa. Aleksander Kwaśniewski słuchał George’a Busha, oni – Czesława Miłosza. Ale polsko-amerykańskie święto poezji skończyło się dyskusją o politycznym zaangażowaniu poetów.
Nie ma smutniejszego widoku niż książki, których nikt nie chce czytać. Tym bardziej przykre, jeżeli obojętność spotyka tomy poetyckie pisane sercem, a teraz leżące miesiącami na półkach księgarskich. Kilogramy metafor, których nikt nigdy nie weźmie do ręki, to jest temat na wiersz. Tknięty litością przeczytałem kilkadziesiąt tomików poezji, której nikt nie chce, i o tym, co w nich znalazłem, spróbuję napisać prozą.
Rozmowa z prof. Jackiem Łukasiewiczem, krytykiem literackim
Na początku nowej epoki możemy z niezachwianą pewnością skonstatować: dziesięcioletni festiwal tzw. młodej literatury skończył się definitywnie. Skończyła się taryfa ulgowa dla tzw. pokolenia „bruLionu”. Dziś publicyści prasowi zwykli z ironiczną satysfakcją powtarzać w niezliczonych artykułach, że debiutanci ostatniej dekady raczej nas rozczarowali. Przekonuje o tym również wydana niedawno „Antologia nowej poezji polskiej” pod redakcją Romana Honeta i Mariusza Czyżowskiego.
„Nasz Dziennik” jest to jedyna krajowa gazeta, która zamieszcza wiersze. Są to utwory bardzo polskie w duchu, społecznie zaangażowane, i, co też ma swoje znaczenie, na ogół do rymu.