Artysta opowiada m.in. o żywotności sztuki plakatu we Francji oraz swobodzie i ograniczeniach w pracy plakacisty.
W dziedzinie plakatu jest to bez wątpienia jedna z najważniejszych imprez na świecie.
Najpierw było długie życie w obfitości, potem lata nędznej egzystencji. Dziś życie skromne, ale godne. To w skrócie ostatnie 20 lat polskiego plakatu. A jego dzień dzisiejszy – na
Wystawa konkursowa 21 Międzynarodowego Biennale Plakatu, Muzeum Plakatu w Wilanowie, wystawa czynna do 7 września br.
W poznańskim Muzeum Narodowym otwarta została wystawa prac Romana Cieślewicza, jednego z najwybitniejszych przedstawicieli polskiej szkoły plakatu. Czy jednak taka szkoła w ogóle istniała?
Do niedawna z bazgrołów na reklamowych billboardach można było się dowiedzieć, że niejaki Edi kocha swoją Niunię oraz że Cracovia to pany, a Wisła chamy. Dzisiaj billboardy przerabiają partyzanci ruchu oporu wobec świata konsumpcji. Adbusterzy – pogromcy reklam.
Plakat jest jak wampir, który karmi się krwią wysysaną wszelkim współziomkom zamieszkującym przepiękną krainę sztuki. I choć osobnik to pół żywy, a pół martwy, to jednak ciągle intrygujący.
Głoszono upadek polskiej szkoły plakatu. Brałem udział w tym żałobnym chórze, a teraz muszę zmienić zdanie. A to za sprawą Salonu Plakatu Polskiego, który do końca roku otwarty będzie w wilanowskim muzeum. Odżywają dobre tradycje ulicznego malowania i to w momencie – cóż za smutny paradoks – gdy dowiedzieliśmy się o śmierci jednego z najlepszych i najoryginalniejszych przedstawicieli owej szkoły Jana Lenicy.