Przez pierwsze dwa lata od wstąpienia do Unii płace Polaków dreptały w miejscu. Wyraźniej, bo o ponad 4 proc., wzrosły w 2006 r. Za to obecny rok ekonomiści zapowiadają jako rok podwyżek, wymuszonych dramatyczną zmianą na rynku pracy. Jeszcze przed chwilą mieliśmy najwyższe bezrobocie w Europie, teraz zaczyna brakować rąk do pracy.
Za cztery lata polskie pielęgniarki mogą zostać zdegradowane do funkcji asystentek, czyli dawnych salowych. Zarówno te w Polsce, jak i te, które tak ochoczo zatrudniane są dziś w zachodniej Europie. W negocjacjach przed przystąpieniem Polski do Unii popełniono ewidentny błąd, ale nikt nie spieszy się go naprawiać.
Polacy szukają teraz pracy nie tylko w Irlandii, Szwecji, Niemczech. Wielu ciągnie na Wschód. To tam są możliwości i naprawdę duże pieniądze. Ale żeby je zarobić, potrzebne są szczególne umiejętności.
Co czwarta Polka zarabia więcej niż jej partner życiowy. Co dwudziesty mężczyzna wychowuje w domu dziecko. To już drugie pokolenie, w którym Polki są lepiej wykształcone od Polaków; więcej jest pań niż panów z tytułem magistra. Mężczyźni i kobiety może nie tyle radykalnie zamieniają się rolami życiowymi, ile życie im je solidnie modyfikuje. Jedni w porzucaniu stereotypów, przypisanych płciom przez stulecia, widzą oczywiste, pozytywne i już nieodwracalne zjawisko społeczne. Inni kontrargumentują: czyż praca nie jest dla kobiet przykrą koniecznością ekonomiczną? Przecież gdyby tylko mogły, natychmiast wróciłyby do domów i swojego prawdziwego powołania – macierzyństwa? To spór o fundamentalnym znaczeniu dla polityki społecznej państwa.
Dlaczego zawód lekarza cieszy się wciąż takim powodzeniem, skoro nie zapewnia życiowej stabilizacji i jest żenująco nisko opłacany? Czy z medycyny można wyżyć bez brania łapówek?
Nadzieja, że po wejściu do Unii polski inteligent będzie zarabiać podobnie do profesjonalisty z Zachodu, to wciąż bardzo odległa perspektywa. Na razie żyje na poziomie włoskiego rolnika.
Nie reformujmy tylko zarobków szefów, ale cały sektor państwowy
Szef państwowej Grupy Lotos Paweł Olechnowicz zarabia 14 tys. zł, bo więcej nie może; jego kolega z Orlenu Zbigniew Wróbel – co najmniej 230 tys., bo ta spółka formalnie ma statut firmy prywatnej. To jeden z absurdów słynnej ustawy kominowej. Wszystkim ona doskwiera – i wszyscy boją się ją ruszyć.
To już nasz ostatni pozaunijny Koszyk, w którym porównujemy ceny i siłę nabywczą pensji w Polsce, w Europie Środkowej, w Unii, a także w Rosji i – na drugim biegunie – w USA. Zastanawiamy się też, jaki wpływ na ceny będzie miało nasze wejście do Unii; co stanieje, co zdrożeje?