Sprawa wyglądająca na szytą grubą nicią intrygę władzy jest sprzedawana mediom jako afera wibratorowa. A wyrzucenie z pracy jako skandal, choć wcale nie wagi państwowej.
„Konstrukcja państwa winna być taka, aby nie naruszała konstrukcji obywatela”, mówi się. Gdy wszystko gra w interesie władzy, coś jednak nie gra z perspektywy zwykłych ludzi.
Jak doszło do powstania kulturalnego programu wsparcia ministra kultury, dlaczego i komu pomoc jest naprawdę potrzebna, no i skąd te wszystkie kontrowersje.
Gdyby skandal z Funduszem Wsparcia Kultury nie istniał, należałoby go wymyślić. Z pomocą jednej rządowej dotacji udało się poróżnić środowisko twórców i znaleźć nową grupę, do której Polacy mogą czuć niechęć. I to nie wydając złotówki.
Wicepremier Gliński ogłosił, a zaraz potem wstrzymał swój wielki program pomocy branży kulturalnej. Ogólne intencje były dobre, ale styl realizacji rozpętał wizerunkowe piekło.
Drobny przepis tarczy antycovidowej od marca broni przedsiębiorców, ale za to uderza w artystów, przemysł fonograficzny i filmowy.
W środku koalicyjnej rozgrywki o stołki ministerstwo kultury zalicza medialny hattrick (no, może ten ostatni gol to bardziej asysta). W grze są film, teatr i sztuki wizualne.
Zmiany dyrektorów czy ogłaszanie konkursów w środku pandemii przez kolejne urzędy marszałkowskie każe w tych działaniach dopatrywać się prób przejęcia kolejnych instytucji.
Prosimy o pomoc w zatrzymaniu destrukcji, z jaką mamy do czynienia w ostatnich dniach – zespół Trójki apeluje do ministra kultury, który sprawuje nadzór nad Polskim Radiem.
Pisarze nie godzą się na podjętą przez zarząd SPP współpracę z Instytutem Literatury. Ze stowarzyszenia wystąpili już m.in. Hanna Krall, Olga Tokarczuk i Adam Zagajewski.