Grudniowy protest pielęgniarek i położnych udowodnił, że reforma ochrony zdrowia posuwa się, a właściwie dryfuje w kierunku całkowicie nieznanym. Piękne idee sprzed dwóch lat nie ziściły się. Na razie mamy hybrydę: ni to rynek, ni to system budżetowy. Szkoda, że rząd zdał sobie sprawę z ostrości problemów dopiero wtedy, gdy pielęgniarki zaczęły łamać prawo opuszczając pacjentów, blokując drogi i przejścia graniczne, okupując szpitale i urzędy.
Gdy 27 listopada 2000 r. pielęgniarki z wrocławskiej Kliniki Onkologii i Hematologii Dziecięcej przystąpiły do strajku, kilkunastoletni pacjenci sami mierzyli sobie temperaturę, tętno, prowadzili bilans płynów i podpowiadali lekarzom, w których szafkach siostry trzymają tabletki, strzykawki, opatrunki i maseczki.
Pielęgniarki zagroziły, że w ramach strajku mogą odejść nawet od łóżek pacjentów. Bożena Banachowicz, szefowa Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych, nie chciała powiedzieć dziennikarzom, jaką formę przyjmie strajk zapowiadany po sobotnich niepowodzeniach w rozmowach z rządem. Brak pozytywnych rezultatów w negocjacjach z władzą wykorzystał natomiast Andrzej Lepper odwiedzający protestujące pielęgniarki zachęcając je do wspólnych działań. Wśród kilkudziesięciu osób prowadzących od 20 maja pikietę pod Ministerstwem Pracy 11 głoduje.
Ćwierćmilionowe środowisko pielęgniarek i położnych jest zbulwersowane, że w dyskusjach o reformie ochrony zdrowia jego rolę stale pomija się milczeniem.