Rosja ma bardzo długą, sięgającą XIX w. tradycję terroryzmu politycznego i równie długą praktykę zagospodarowania sianego przez terrorystów lęku.
Jakkolwiek patrzeć, w porównaniu z prowincjonalną wówczas i senną Warszawą, był Petersburg miastem kosmopolitycznym, światowym, wielojęzycznym – centrum kulturalnym i naukowym. I przyciągał także Polaków.
Szukać jednego klucza do zrozumienia trzystu lat dziejów Sankt Petersburga, to tak jak tropić zaginioną Bursztynową Komnatę z Carskiego Sioła. Cienie Gogola, Puszkina, Dostojewskiego, Błoka, Achmatowej, Mandelsztama, Nabokowa, Musorgskiego i Brodskiego błąkają się po Petersburgu wraz z cieniami Piotra I, Katarzyny II, Aleksandrów i Mikołajów, Murawjowa Wieszatiela, Lenina, Kirowa i Stalina.
Zostaliśmy szybko i brutalnie odepchnięci - z jednej strony przez starą nomenklaturę, cwanych biurokratów, z drugiej - przez wspinających się po szczeblach kariery młodych technokratów. Ci ostatni - Gajdar, Czubajs, Kirijenko - przyszli z zamiarem zreformowania kraju, ale nie mieli ani doświadczenia, ani poczucia odpowiedzialności za państwo i współrodaków. Eksperymentowali na żywym organizmie, jakby to była gra komputerowa. W rezultacie naród zniechęcił się i do reform, i do demokracji.