To Georgia przełamując stereotypy, pomogła wygrać Joe Bidenowi i odbić Senat. Czego oczekiwałaby w zamian?
Za tragifarsę, która wczoraj zdarzyła się w Waszyngtonie, winę ponosi Partia Republikańska. Jej prominentni politycy przez cztery lata cynicznie popierali niepoczytalnego Trumpa.
Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że jeśli wybory w USA wygra Joe Biden, Partia Demokratyczna wygra je również w Kongresie i będzie dominować w obu jego izbach.
Demokraci „trochę wygrali” wybory do Kongresu, ale są w tożsamościowej rozsypce. Dziś łączy ich jedynie nienawiść do Donalda Trumpa.
To albo wschodzące gwiazdy w swojej partii, albo politycy, których ewentualna wygrana przełamałaby historyczną barierę, szklany sufit płci czy rasy.
Jak na ugrupowanie konserwatywne amerykańscy republikanie mają wyjątkową skłonność do ostrych zwrotów programowych.
Aby liczyć się w walce z Hillary Clinton o Biały Dom, wystarczyłoby nie wygadywać głupot, nie wyzywać imigrantów i martwić się o biedniejszych. Niby niewiele, ale te warunki spełnia tylko republikański kandydat o kubańskich korzeniach – Marco Rubio.
Republikanie przejęli właśnie kierownictwo obu izb Kongresu. W Izbie Reprezentantów mają największą przewagę od 70 lat. Ale, paradoksalnie, może to utrudnić walkę o Biały Dom.
Po wyborczej porażce demokratów Barack Obama nie zdoła zrobić nic poważniejszego na arenie krajowej w dwóch ostatnich latach swoich rządów.
Gubernator New Jersey Chris Christie to dziś największa nadzieja republikanów na powrót do Białego Domu. Głównie dlatego, że jest mało republikański.