Amerykańska prawica ma nowego idola z gitarą i znów próbuje zrobić z muzyki country swój polityczny oręż. Ale to jej się nie udaje od czasów Nixona.
Debata miała odpowiedzieć na pytanie o to, który z pretendentów ma szansę dogonić Donalda Trumpa, cieszącego się poparciem ponad 60 proc. republikańskich wyborców.
Jeśli Trump zostanie uznany winnym próby odwrócenia prawomocnego wyniku wyborów, grozi mu kara długoletniego więzienia. Kryminalne zarzuty nie zachwiały jego polityczną pozycją, a nawet ją umocniły.
Wydawało się, że nie ma już nic, co łączy amerykańskich Demokratów i Republikanów. A oto politycy obu partii zjednoczyli się, żeby ratować stare, trzeszczące radia w samochodzie.
Głównym argumentem gubernatora Florydy Rona DeSantisa i jego obozu jest teza, że w 2024 r. ma większe szanse niż Donald Trump na pokonanie Joe Bidena. Zaczął jednak od piarowego potknięcia.
Kierowana przez Adama Bielana Partia Republikańska to koalicjant PiS jeszcze dziwniejszy niż Solidarna Polska. Nieliczni, problematyczni, konfliktowi, ale ciągle potrzebni.
Z polityką związany jest połowę swojego życia; zaczynał jako radny w Białymstoku, mając 25 lat. Przez ten czas „zaliczył” blisko 20 partii i stowarzyszeń, ale na Podlasiu można usłyszeć, że najlepszą partią dla Jacka Żalka jest… Jacek Żalek. I żona Justyna.
I tak już zradykalizowaną Partię Republikańską przejęli właśnie jeszcze więksi ultrasi polityczni. Władza jest im potrzebna po to, aby ją zniszczyć. Biały Dom może się cieszyć, ale ma powody do zmartwień.
Jeśli między Joe Bidenem, Demokratami a republikańską opozycją nie dojdzie do porozumienia, Waszyngton może ogłosić częściową niewypłacalność. A to miałoby fatalne skutki dla amerykańskiej i światowej gospodarki.
Żeby zapewnić sobie kierownicze stanowisko, Kevin McCarthy przyjął bezprecedensowe żądania blokujących jego wybór ultrasów, drastycznie osłabiając swoją władzę i stwarzając warunki do paraliżu prac Kongresu.