Zakończyła się konwencja Lewicy w Warszawie. Koalicja wymieniła postulaty, z jakimi pójdzie do wyborów. To m.in 1600 zł emerytury i podniesienie płacy minimalnej. Niemiłym incydentem okazał się alarm pożarowy, który zmusił działaczy do opuszczenia Areny Ursynów.
Najlepsze są ponoć rozwiązania najprostsze, choć droga do nich często wiedzie naokoło. Czy polska lewica po latach błędów i wypaczeń wreszcie dorobiła się pomysłu na siebie?
Mniejsze i większe problemy będą podważać zaufanie między SLD, Wiosną i Razem, potrzebne do wspólnego prowadzenia kampanii.
„Powołaliśmy coś, co dzisiaj nazywa się lewica” – ogłosił Włodzimierz Czarzasty na wspólnej konferencji z Robertem Biedroniem i Adrianem Zandbergiem. Nie wiadomo jednak kluczowej rzeczy – czym jest to coś?
Wynik 1,24 proc. dla każdego ugrupowania byłby wstrząsem. Dla partii Razem, która nie zdążyła zagrzać miejsca w polskim życiu publicznym, a za największe osiągnięcie może uznać przyznanie dotacji cztery lata temu, taki wynik oznacza najpewniej upadek.
Donos na Razemów zalegnie na zawsze w tej samej szufladzie co nowe tropy w sprawie zabójstwa księżnej Diany albo rewelacje ufologów z Roswell.
Razem może stać się realną alternatywą dla wszystkich, którzy słabo odnajdują się w podziale sceny politycznej na PiS i PO. Muszą jednak sprostać trzem wyzwaniom.
„Ten barbarzyński projekt cofa nas do średniowiecza!” – mówili podczas zorganizowanego pod Sejmem protestu przeciwnicy całkowitego zakazu aborcji.
To słuszny protest, ale podziały wśród opozycji są niepotrzebne – mówi Konrad Schuller, dziennikarz „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, o protestach Razem i KOD przed Kancelarią Premiera.
O Razem mówimy tylko razem. O Adrianie Zandbergu też tak będziemy mówić*.