We francuskim bistro nie wolno już zapalić papierosa. To rewolucja obyczajowa, może nawet kulturalna. Władze liczą się z pełzającą kontrrewolucją.
Europa wygrywa wojnę z palaczami. Kolejne kraje wprowadzają coraz ostrzejsze zakazy. Mimo sprzeciwu właścicieli restauracji, pubów oraz samych palaczy tej fali nie da się zatrzymać. Również w Polsce, choć prace nad podobną ustawą idą u nas dość opornie.
W społeczeństwie opętanym ideą zdrowego życia palacz jest już wyrzutkiem. Niewykluczone, że za chwilę wyznawcy poprawności tytoniowej zakwalifikują go do grona kryminalistów.
Włoscy palacze w liczbie trzynastu milionów byli pewni, że wprowadzony niedawno zakaz palenia w miejscach publicznych nie będzie egzekwowany. Tak jak w Italii wiele innych. Niestety zgotowano im koszmar.
Od kilku miesięcy gwałtownie spada sprzedaż papierosów. Sukces działaczy antynikotynowych? Niestety, raczej papierosowych przemytników. Polskie firmy tytoniowe ostrzegają, że podnosząc podatki i tolerując papierosową szarą strefę fiskus kręci bicz na własną skórę.
Elita zawodu, nazywana komórkowcami, zanim zaatakuje granicę, krąży od stacji benzynowej (ostatniej przed granicą) do przejścia Świecko-Frankfurt/Oder.
Po wojnie przyszło zawieszenie broni: czołowe koncerny tytoniowe zgodziły się zapłacić 206 mld dolarów władzom 46 stanów w zamian za odstąpienie od pozwów sądowych o zwrot kosztów leczenia palaczy papierosów. Chociaż kwota ta przekracza, na przykład, dochód narodowy Polski, ugody nie uważa się za porażkę przemysłu tytoniowego.