W ubiegłym miesiącu Sejm uchwalił ustawę o ochronie byłych hitlerowskich obozów zagłady, poświęconą ośmiu takim miejscom. Samych terenów po niemieckich obozach jest w kraju sześć tysięcy, a wymordowanych wsi 86. Senat zaproponował poprawienie ustawy.
Na szóstego marca mieszkańcy Oświęcimia zaplanowali marsz z pochodniami spod muzeum w Oświęcimiu do pomnika w Brzezince. Pochód milczenia, zorganizowany przez Społeczny Komitet na rzecz Obrony Mieszkańców Miasta i Gminy Oświęcim, miał być znakiem protestu przeciwko pomijaniu opinii lokalnej społeczności w pracach nad bezpośrednio dotyczącą jej ustawą o ochronie Miejsc Pamięci.
W szczerej rozmowie z dziennikarzem "Der Spiegel" Hans Münch, lekarz obozowy z Oświęcimia, przyznał: "Uratowałem wielu ludzi dzięki temu, że paru innych zamordowałem... Wyciągnąłem paru,
którzy poszliby do gazu. Przez to zapewniłem sobie czyste sumienie".
Nie jest prawdą, że konflikt wokół krzyży oświęcimskich można rozwiązać tylko na drodze długotrwałego procesu cywilnego wytoczonego najemcy żwirowiska. Naruszone zostały tu bowiem także przepisy prawa karnego oraz co najmniej dwa kanony kodeksu kanonicznego.
Jak to się stało, że Mieczysławowi Janoszowi, współpracownikowi służb specjalnych w PRL, obecnie właścicielowi agencji handlu nieruchomościami, zakon karmelitanek bosych wydzierżawił na 30 lat, za symboliczną opłatą, budynek klasztorny i tzw. żwirowisko w Oświęcimiu?
Kazimierz Świtoń jest skuteczny. Swoją głodówką i apelem o stawianie krzyży na żwirowisku w Oświęcimiu zahamował dialog polsko-żydowski. Nie podpisano planowanej na połowę lipca "Deklaracji Oświęcimskiej", ustalającej zasady nowoczesnego urządzenia terenu obozu zagłady. Premierowi Buzkowi nie udało się podczas jego niedawnej wizyty w Waszyngtonie przełamać impasu w tej sprawie. Kościołowi hierachicznemu akcja Świtonia zamknęła - z kilkoma wyjątkami - usta. Nawet biskup Tadeusz Pieronek uznał, że w obecnej sytuacji "jedynym rozwiązaniem jest milczenie".