Oglądanie „Parasite” i innych nieanglojęzycznych filmów okazuje się wyzwaniem dla widzów przyzwyczajonych do tego, że to w ich języku produkuje się większość filmów.
Wyszycie sobie nazwisk na drogiej pelerynie nie rozwiąże problemu o charakterze systemowym. Zresztą trzeba by lupy, żeby te nazwiska dostrzec.
Przeciw „Parasite” wymierzona była cała blisko stuletnia tradycja Oscarów. Nigdy jeszcze zwycięzcą nie ogłaszano w Hollywood dzieła pochodzącego spoza własnego podwórka.
Tegoroczna gala oscarowa dla Netflixa okazała się jeśli nie porażką, to z pewnością rozczarowaniem. Tylko dwie spośród nominacji zamieniły się w statuetki.
To pierwszy raz w dziejach Oscarów, gdy za najlepszy obraz roku zostaje uznany film nieanglojęzyczny. Dzieło Koreańczyka Bong Joon-ho otrzymało cztery najważniejsze statuetki wieczoru.
Żadna z metod nie daje stuprocentowej skuteczności. Korzystają na tym bukmacherzy, którzy przyjmują zakłady, kto przyniesie do domu złotą statuetkę krzyżowca.
Nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej są najciekawsze, dopóki ich jeszcze nie wręczono. Dlatego spekulujemy, kto je w tym roku otrzyma, i zastanawiamy się, kto otrzymać powinien.
Skoro już nawet na gali rozdania Oscarów w Dolby Theatre w Hollywood, najważniejszym wydarzeniu w świecie filmu, serwowane będą wyłącznie wegańskie potrawy, to znak, że naprawdę jedzenie mięsa nie jest w dobrym tonie.
Był bodaj ostatnim przedstawicielem złotej ery Hollywood, utożsamianym z ideałem męskości, siłą i prawością. Na tyle bystrym, inteligentnym i zapatrzonym w siebie, by widziano w nim ucieleśnienie marzeń każdego Amerykanina.
Wydawało się, że filmy „To my”, „Midsommar” i „Lighthouse” na pewno dostaną nominacje do Oscarów. Skończyło się na jednej. Wszystkie trzy zostały przegapione przez Akademię i wszystkie są horrorami.