Ormianie nie mają szczęścia do geografii. A zajęcie Górskiego Karabachu przez Azerbejdżan może się okazać ich największą klęską od czasów ludobójstwa z lat 1915–17.
1 stycznia 2024 r. przestanie istnieć państwo, które nigdy na dobre nie zaistniało. Dziesiątki tysięcy mieszkańców Republiki Arcach boi się ludobójstwa, masowo opuszcza Górny Karabach.
Spora część ze 120 tys. mieszkających w Karabachu Ormian woli się nie przekonywać, co szykuje im Azerbejdżan. Właśnie odbił separatystyczny region i wprowadza swoje porządki.
Formalna deklaracja Bidena spotkała się z gniewną reakcją rządu w Ankarze, który zaprzecza, jakoby Turcja była winna ludobójstwa. Relacje między krajami są coraz bardziej napięte.
Uciekając z ogarniętego ludobójstwem kraju, Ormianie emigrowali do wielu krajów. Ich potomkowie są dziś jednymi z najbardziej cenionych postaci światowej kultury, sportu i show-biznesu.
Równo sto lat po rzezi Ormianie wciąż czekają na choćby symboliczne zadośćuczynienie. Szybciej zdobędą się na nie zwykli Turcy niż ich rząd.
Spór o historię to zasadniczy problem stosunków ormiańsko-tureckich.
Przewagą jednego głosu szwedzki parlament uznał rzeź Ormian za ludobójstwo. W ten sposób Szwecja dołącza do skromnej grupy ledwie 20 państw i 7 organizacji międzynarodowych, które winią państwo tureckie o wymordowanie setek tysięcy Ormian podczas I wojny światowej. W tym maleńkim gronie od 2005 r. jest także Polska. Brakuje za to Izraela, Stanów Zjednoczonych, ponad połowy Unii Europejskiej, całej Afryki, Oceanii i - z wyjątkiem Libanu - całej Azji.
Turcja i Armenia Od czasu czystek etnicznych w 1915 r. są śmiertelnymi wrogami, a Ormianie i Turcy chcą przekonać świat do własnej wizji dziejów.
Jak najlepiej przekonać do siebie skłócone narody? Wypuścić je na boisko. Z takiego założenia wyszli dyplomaci, którzy postanowili doprowadzić do pojednania Turcji z Armenią.