Odwieczny, naturalny cykl wegetacji jest zbyt powolny jak na potrzeby i wymagania polskich balkonów, działek i przydomowych ogrodów. Rośliny sprzedawane w centrach ogrodniczych i supermarketach często powstają w laboratoriach. Mnożone są przy użyciu techniki in vitro i najnowszych osiągnięć genetyki, wytwarzane według stale doskonalonych technologii, pędzone hormonami wzrostu lub traktowane preparatami skarlającymi, by wyglądały dokładnie tak, jak życzy sobie klient. Niektóre – jak surfinia – są opatentowane i strzeżone licencją. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że pelargonia z naszego balkonu wyrosła na Wyspach Kanaryjskich, a niecierpek w Izraelu. W zielonym biznesie, który wyrósł na potężny sektor rynku, nie ma rzeczy niemożliwych. Ogrody zamawia się dziś jak domy: pod klucz. I w ciągu kilku dni powstaje ogród, który wygląda, jakby rósł od zawsze. To tylko kwestia ceny.
Wchodzę niedawno do podrzędnego sklepu ogrodniczego, rzucam okiem na standardowe ulistnienia i zapiera mi dech: Hydrangea quercifolia. Od roku jej szukałam. Liście ma duże, serdeczne i wysokie jasne kwiatostany. Dzwonię do Anety Rzepczyk z Warszawy, bratniej duszy roślinowej, która także pragnie mieć hortensję dębolistną, bo kocha krzewy o kwiatach smukłych jak świeca. Wznoszą one – jak twierdzi – jej duszę wprost ku Bogu.
Nie można mówić o modzie na ogrody, tak jak nie można mówić o modzie na jedzenie czy spanie. Ogród jest ludzką potrzebą. Znacznie szlachetniejszą niż siedzenie przed telewizorem!