Poza Polską i Norwegią, które na warszawskiej konferencji „Gaz dla Europy” 23 lutego reprezentowane były przez ministrów, inne rządy przysłały same płotki. Z rosyjskiego Gazpromu nie było nikogo. Chociaż więc miliardy metrów gazu pójdą z Rosji na zachód przez Polskę, a z powrotem miliardy dolarów – mapa sieci gazowniczej naszego kontynentu rysowana będzie gdzie indziej.
„Żegnaj słońce. Dziękujemy za miniony rok i oczekujemy znów w przyszłym”. Taki tytuł pojawia się niezmiennie w połowie listopada w lokalnej gazetce Hammerfestu, najdalej na północ wysuniętego miasta świata na atlantyckim wybrzeżu Norwegii.
Chociaż premier Buzek i prezydent Kwaśniewski lubią sobie sprawiać drobne złośliwości, tym razem ten pierwszy wyposażył drugiego w świetny prezent na wizytę w Moskwie. Była nią podpisana tydzień wcześniej z norweskim premierem deklaracja o budowie gazociągu i imporcie 5 mld m sześc. gazu rocznie. Dzięki temu Polska zyska alternatywne źródło energii, a Rosja straci monopol na dostawy. Do tej pory spędzało to sen z powiek wielu polskim politykom.
Największy od 20 lat strajk w Norwegii został przerwany. Porozumienie płacowe z pracodawcami muszą jeszcze zaakceptować związkowcy. Poszło o podwyżki i urlopy, ale tło konfliktu jest kulturowe: egalitaryzm kontra konsumpcjonizm biznesmenów. Lekcja strajku w Norwegii wykracza zresztą poza granice jednego kraju.