Długo wydawało się, że po sukcesach misji Apollo sprzed pół wieku człowiek już nigdy nie wzniesie się dalej niż na orbitę okołoziemską. Ale w ciągu następnej dekady może się to zdarzyć. Naprawdę.
Fizycy wierzyli, że Natura na swoim fundamentalnym poziomie jest piękna, prosta i uprzejma w podsuwaniu tropów. Byli w błędzie.
Jak sobie poradzić z wielojęzycznością świata? Uczyć się angielskiego czy chińskiego? Nie uczyć się wcale, tylko korzystać z automatycznego tłumacza w smartfonie? A może ludzkość powoli zmierza w stronę pojedynczego, uniwersalnego języka?
Przez ostatnie dwie dekady furorę robili star-architekci. Czy gasną już, czy będą jeszcze długo świecić?
„2001: Odyseja kosmiczna” wciąż rozpala wyobraźnię, a ambicja ukazania trajektorii ludzkości od małpy do anioła – jak to swego czasu ujął jej reżyser – wzbudza respekt, onieśmiela i nawet pół wieku po premierze niewiele traci na prowokacyjności.
„Irracjonalne jest przypuszczenie, że zyskalibyśmy wiele, gdybyśmy przeciwstawiając się komunizmowi, intronizowali w jego miejsce katolicyzm” – Bertrand Russel.
Polacy mają kłopoty z tożsamością, ich zbiorowy autoportret jest niespójny i podatny na zranienie. Sarmacki rodowód wyznaczył swoistość ich mentalności i wpłynął na trudności adaptacji do wyzwań europejskiej współczesności. Przyczynia się do ideowego i politycznego rozpołowienia narodowej wspólnoty i degradacji państwa.
Jest coś, co łączy dziś młodą lewicę i młodych narodowców. To głęboka niechęć do III RP, której wady odczuli na własnej skórze. Stąd tylko krok do mitologizowania PRL. Nie wiedzą jednak, jak tamto państwo (nie)funkcjonowało.
Zachodzi słońce nad zaśnieżoną równiną, okolicami Berdyczowa, rodzinnego miasta Józefa Konrada. Korzeniowski, już wtedy podpisujący się dla wygody jako Conrad, bo jego polskiego nazwiska nikt wymówić nie może, jedzie saniami w odwiedziny do starego kraju. Słońce zachodzące za horyzont ukraińskiej płaskoci kojarzy mu się ze słońcem zachodzącym za krawędź morskiego horyzontu...