Ten spór jest z pozoru techniczny: czy sportowy wózek inwalidzki jest tym samym co handbike – rower napędzany rękami? A tak naprawdę to twardy pojedynek starego mistrza i młodego wojownika.
Udał się pani syn – mówi ktoś matce Krzysztofa Smorszczewskiego. On na to: ale tylko w połowie. Żartuje sobie z tego, że drugiej połowy siebie już nie ma. Pociąg obciął ją pod pośladkami. Został tułów.
„Powiedz mi – zapomnę, pokaż – zapamiętam, pozwól uczestniczyć – a zrozumiem”, takie hasło wisi w jednym z ośrodków dla dzieci opóźnionych w rozwoju. Stąd wzięła się terapia teatrem, który wszak pokazuje i pozwala uczestniczyć.
Miejski autobus w Puławach przejechał malutkiej Adzie Dysput po nodze. Z pomocą dziecku pospieszyli rotarianie z Kazimierza. Niespodziewanie sprawa Ady zamieniła się w obelgi i wojnę o kasę, poróżniła Polonię amerykańską i obraziła słynnego hokeistę.
Niepełnosprawni nastolatkowie uczą nas akceptować swoją inność. Pewni siebie, otwarci, stają w świetle reflektorów. I skutecznie obalają stereotyp nieszczęśliwego kaleki.
Gdy jesteś niewidomy, grozi ci też inne, może nawet dotkliwsze kalectwo: stajesz się społecznie niewidzialny. Ale da się z tym walczyć. Ceną jest etykieta: rozłamowiec, wywrotowiec, furiat.
Koń pomaga wyrwać człowieka ze śmierci społecznej – mówi Maria Należyty, lekarz ortopeda z Zakładu Rehabilitacji przy ul. Niekłańskiej w Warszawie, odznaczona przez dzieci Orderem Uśmiechu. Pani doktor pamięta prawdziwy cud: dziecko z porażeniem mózgowym na widok idących po nie po zajęciach z hipoterapii rodziców wstało z wózka i po raz pierwszy w życiu przeszło kilka kroków.
Dzieci nieuleczalnie chore nie muszą umierać w szpitalach. Hospicja mogą im zapewnić odpowiednią opiekę medyczną również w domu. Ale Fundusz Zdrowia nie chce dać na nią zarobić.
W Polsce powstała fundacja, która wzorem amerykańskiej Make-A-Wish będzie spełniać marzenia nieuleczalnie chorych dzieci. „Polityka” jej patronuje. Bogumiła Wiktoria jest pierwsza: – Czasem myślałam, że los spłata mi kiedyś figla i da skrzydła.
W szkole najważniejsza ze wszystkiego jest samoobsługa, bo tylko ona daje uczniowi szansę na życie w świecie, w którym żyją wszyscy. Dlatego całymi miesiącami uczy się trzymać łyżkę, trafiać nią do ust, gryźć, sygnalizować potrzeby, podciągać spodnie, ciąć nożyczkami, spuszczać wodę, liczyć do trzech lub dziesięciu, odróżniać parasol od kubka, przedmioty jadalne od niejadalnych i zimę od lata. Niektórzy uczniowie nauczą się tego po roku, dwóch. Dla innych świat do końca pozostanie obojętną, nierozświetloną masą.