Gdzie są nasze rezerwy walutowe? Gdzie te 28 mld dolarów, o których patrioci mówią, że powinny służyć Polsce, a nie gnić w piwnicach NBP albo procentować na obcych kontach? Są tam, gdzie powinny być – zabezpieczone przed chciwymi rękami polityków nie tylko zamkami sejfów, ale i paragrafami konstytucji.
Roztrząsanie, ile kto zarabia i dlaczego tak dużo, jest ulubionym tematem nie tylko prywatnych plotek, ale także wielkich debat politycznych. Finansowe kłopoty państwa ponownie rozbudziły i tak w Polsce silne nastroje egalitarne. Parlament gruntownie przetrzepał właśnie kieszenie podatników, zwłaszcza tych nieco lepiej zarabiających. Zabrał się też za zarobki prezesów Narodowego Banku Polskiego oraz członków Rady Polityki Pieniężnej, które – jak na polskie warunki – są rzeczywiście wysokie. Nowa władza pospiesznie deklaruje, że odchudzi także swoje portfele, zamrażając pensje na dotychczasowym poziomie. Z trudem pogodziliśmy się, że państwo nie może mieć wpływu na zarobki w prywatnym biznesie. Tam jednak, gdzie wypłaca się pieniądze publiczne, powinny być ustalone jakieś granice, niezbyt rażące powszechne poczucie sprawiedliwości. (Najłatwiej byłoby zgodzić się, że górny pułap zarobków władzy powinna wyznaczać pensja prezydenta RP).
Kilka zaledwie głosów przesądziło o tym, że posłom nie udało się ograniczyć niezależności Narodowego Banku Polskiego. Niewątpliwie wpływ na ostateczne głosowanie miało wystąpienie premiera, który – choć rząd się z NBP spiera – wystąpił jednoznacznie w jego obronie.
Sejm wybiera prezesa NBP. Kandydatem zgłoszonym przez prezydenta Kwaśniewskiego jest Leszek Balcerowicz. Na taką decyzję prezydenta wpływ miały dwa czynniki, które należy widzieć wspólnie: przekonanie, że jest to bardzo dobry kandydat i deklaracje klubów parlamentarnych Unii Wolności i Akcji Wyborczej Solidarność, że Balcerowicz może liczyć na ich głosy.
Albo z pomocą obcego kapitału zbudujemy w Polsce silny sektor bankowy, z usług którego będą korzystać polskie przedsiębiorstwa, albo też, niezadowolone z krajowej oferty, zwrócą się do zagranicznych konkurentów w Londynie, Frankfurcie czy Amsterdamie. I tam wówczas popłyną zyski i podatki. Klienci banków zrobią to tym łatwiej, że za kilka lat Polska najpewniej będzie członkiem Unii Europejskiej. Zniknie też wiele istniejących dzisiaj barier. Czekanie na polski kapitał mogłoby się więc fatalnie skończyć. Nasze banki muszą mieć finansowe i technologiczne wsparcie z zagranicy.