Trudno powiedzieć, czego rodzice boją się bardziej. Czy tego, że ich dzieci w czerwcu na dwa tygodnie wrócą jeszcze do szkół, czy tego, że jeszcze długo do nich nie wrócą, czy może tego, że wrócą do takiej szkoły, jaka była.
Gdyby nie groźba matury, uczeń nie wytrzymałby 15 minut na lekcji polskiego. Młodzież ma bowiem dość. Bez maturalnego straszaka cały program poleciałby natychmiast do kosza.
Pod koniec marca 2020 r. w milionach polskich domów ruszyło zdalne nauczanie. W każdym razie – miało ruszyć.
Cyfryzacja edukacji dzieje się na naszych oczach w trybie wymuszonego przyspieszenia. To, ile uda się zmienić w szkołach na lepsze, a ile strat poniesiemy po drodze, zależy od tego, jak zdecydujemy się ją wspierać.
Ucząc online, nikogo na siłę do komputera nie zaciągnę. Uczeń musi chcieć. Straszenie jedynkami odpada. W ogóle odpada wszystko, co było kluczem do sukcesu w tradycyjnej polskiej szkole.
Rozpoczynamy ogólnopolski eksperyment z nauczaniem na odległość. Nie wiedząc, jak długo potrwa oraz jakie skutki przyniesie dla dzieci.
Estońscy studenci uczą się, nie wychodząc z domów. Nawet studiując za granicą.