Publiczna służba zdrowia stanie się bardziej upolityczniona, ponieważ podlegać będzie wojewodom, czyli reprezentantom rządu.
Urzędnicy wzięli pod lupę wyceny świadczeń kardiologicznych. Lekarze biją na alarm, bo decyzja wejdzie w życie już 1 lipca.
Lekarze rodzinni nie są pewni, czy na nowych kontraktach z NFZ stracili, czy może jednak zyskali. Zorientują się za jakiś miesiąc, może dwa.
Lekarze rodzinni nadal mają powody, by zaproponowane zmiany uznać za niesatysfakcjonujące. Dobrze jednak wiedzą, że są na NFZ skazani.
Nasilający się od piętnastu lat festiwal arogancji i niekompetencji władzy musi któregoś dnia wykrzesać iskrę, która spowoduje wybuch. I nie o pieniądze tu przede wszystkim chodzi.
Pani Z. zobaczyła, że zrobiono jej USG jąder, pan Y zdziwił się, że diagnozowano mu raka piersi. Zaglądając na swoje konto w NFZ, można się nieźle ubawić. Można też spowodować, że ktoś wyląduje u prokuratora. Ruszyło wielkie prześwietlanie lekarzy.
Za zagraniczne kuracje beneficjentów dyrektywy transgranicznej zapłacą ci, którzy z jej dobrodziejstwa nie będą mogli skorzystać. Z solidarnością społeczną ma to niewiele wspólnego.
Część onkologów uważa, że kolejki do leczenia raka znikną wraz ze zniesieniem limitów finansowych ograniczających liczbę świadczeń medycznych. Inni są przekonani, że po ich zniesieniu będzie jeszcze gorzej.
Na diagnozę lekarza specjalisty trzeba czekać miesiącami. Do momentu rozpoczęcia leczenia mogą minąć kolejne. To już czasami gra o życie. Co tu można poprawić?
Składając do premiera wniosek o dymisję prezeski NFZ Agnieszki Pachciarz minister zdrowia zachowuje się, jakby siedział w saniach, za którymi pędzi sfora wilków. Rzuca im ją na pożarcie licząc, że uratuje tym własne stanowisko. Na jak długo? Raczej na krótko.