Nie od wczoraj wiadomo, że kultura stała się towarem, który trzeba dobrze opakować i umiejętnie sprzedać. Prawdę tę już dawno przyswoiła sobie branża muzyki rozrywkowej, ale niezwykle powoli dociera ona do środowiska muzyki klasycznej. Niedawno zakończone w Cannes wielkie targi muzyczne MIDEM jeszcze raz dowiodły, że Polihymnia nie może zdecydować się, czy pozostać dziewicą, czy zostać taką trochę latawicą.
W kinach pojawia się coraz więcej filmów o życiu Cyganów byłej Jugosławii. Ukazują się płyty z cygańską muzyką, w aranżacji nie autentycznych muzyków ludowych, ale byłych jugosłowiańskich rockmanów. Bregović, Karailić, Stefanovski – ci, którzy kiedyś decydowali o nowoczesnym obliczu kultury jugosłowiańskiej, dzisiaj szukają swych korzeni na bazarach, pod meczetami, w czarszijach.
Wideoklip, dziecko poczęte z mariażu przemysłu płytowego i telewizji, jest u nas dzieckiem niechcianym. Branża fonograficzna skarży się, że musi wydawać duże pieniądze na produkcję grających obrazków, na które nie ma miejsca w telewizyjnych ramówkach. Ludzie telewizji odpowiadają, że teledyski jeszcze kilka lat temu oglądane chętnie, dziś mało kogo z widzów obchodzą.
Występy Andrei Bocellego, zarówno na scenie jak i z balkonu dla tłumu zebranego pod Teatrem Wielkim w Łodzi, zakończyły się owacjami. Ani znani politycy, ani wielcy biznesmeni obecni na koncercie nie zrobili na łodzianach specjalnego wrażenia.
W połowie sierpnia mija 30 lat od tamtego wydarzenia. Na farmę w Bethel niedaleko Woodstock zjechało wtedy pół miliona ludzi, by przez trzy dni i trzy noce słuchać muzyki. Legenda Woodstock przetrwała do dziś i choć potem urządzano większe i lepiej zorganizowane festiwale rockowe, w pamięci zbiorowej pozostał właśnie tamten - osobliwe święto miłości i pokoju w deszczu i błocie.
Tym razem tylko dwa dni trwał Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu. Mógł trwać jeden dzień i też by wystarczyło. Piosenkarska konfekcja, jaką uraczono nas zwłaszcza na koncertach premier i debiutów, każe sądzić, że mamy do czynienia z upadkiem krajowej estrady. Nie ma się co łudzić - tego nikt nie kupi.
Tego samego styczniowego piątku, gdy Jerzy Grzegorzewski zaprosił widzów do małej sali Teatru Narodowego na premierę "Sędziów" - Wojciech Kępczyński po półrocznych przygotowaniach zainaugurował dyrekcję w Teatrze Muzycznym Roma musicalem George´a i Iry Gershwinów "Crazy for you". Na Wierzbowej zebrała się kameralna grupa teatromanów gotowa podążać za artystą w wysublimowany, kapryśny i wymagający świat jego sztuki. Na Nowogrodzką przybyła rzesza spektatorów spragnionych lekkiego, atrakcyjnego i dynamicznego widowiska. Niechby i błahego, lecz utrzymanego na poziomie dobrej rozrywki.
Udany debiut w dziedzinie estradowej to dobrze sprzedająca się płyta plus koncerty promocyjne z liczną publicznością i odpowiednim echem w mediach. Bardzo prosta definicja, bardzo rzadko znajdująca ostatnio pokrycie w realiach. Dla najbogatszej nawet firmy płytowej każdy debiut to ryzyko. A ryzyko tym większe, im debiutant ambitniejszy i nieskory do wpisywania się w główne nurty muzyki popularnej.