Wydarzeniem ostatniego festiwalu opolskiego był koncert hiphopowy przy placu Wolności. Kilka tysięcy młodych ludzi z różnych stron Polski zjechało, żeby posłuchać swojej muzyki, dotąd ignorowanej przez największe media. Tymczasem płyty wykonawców hiphopowych sprzedają się lepiej niż produkcje wielu naszych popartystów lansowanych nieustannie w radiu i telewizji. Hip-hopu można nie lubić, trudno jednak odmówić mu racji bytu tylko dlatego, że posługuje się wulgaryzmami, slangiem i przesadnie brutalnym opisem rzeczywistości.
O tym, że rock z ambicjami daje się pożenić z komercyjnym powodzeniem, przekonuje ostatni album Stinga „Brand New Day”. Ponad 7 mln sprzedanych egzemplarzy, nagrody Grammy w najbardziej prestiżowych kategoriach, imponująca trasa koncertowa – to świadectwa tego sukcesu. 19 czerwca Sting, jeden z najbardziej znanych i cenionych muzyków rockowych, wystąpił w Warszawie.
Tegoroczne Opole na pewno zostanie zapamiętane. Nie dlatego, że główny organizator – Telewizja Polska – rzucił na imprezę cały swój najdroższy sprzęt. Nie dlatego nawet, iżby konkursowe piosenki były lepsze niż zwykle. Będziemy ten festiwal pamiętać, ponieważ po raz pierwszy odbywał się na dwóch scenach. W amfiteatrze oraz na zaimprowizowanej estradzie przy placu Wolności, gdzie wystąpili debiutanci, hip-hopowcy i zespoły folkowe. I w tym nowym miejscu działo się zresztą najciekawiej.
Niebawem rozpocznie się dziesiąta, jubileuszowa edycja Warsaw Summer Jazz Days. W ciągu ostatniej dekady organizator festiwalu Mariusz Adamiak konsekwentnie prezentuje najbardziej oryginalne zjawiska we współczesnym jazzie. Ale impreza ta w bolesny sposób pokazuje też, że rośnie przepaść między światową czołówką a polskimi muzykami i skłania do pytania, co zrobić, by ożywić rodzimą scenę?
Zakończony 13 maja w Krakowie 37 Studencki Festiwal Piosenki spotkał się z bardzo ciepłymi ocenami. Podkreślano, że po latach kryzysu, pojawili się ciekawi wykonawcy, jury miało problem nadmiaru bogactwa. Chwalono zgoła „niestudencką” organizację. W dużej mierze to zasługa dwójki maniaków. O piosenkarzu Mariuszu Lubomskim Piotr Bałtroczyk powiedział, że jest rottweilerem piosenki studenckiej. Agnieszkę Odorowicz i Jacka Wilczyńskiego można by w takim razie określić mianem bullterierów animacji kultury.
Kiedy w ostatnią niedzielę kwietnia sławny dyrygent Zubin Mehta zakończył prowadzenie występu Filharmoników Wiedeńskich, rozentuzjazmowana publiczność biła długo brawa, aż dłonie puchły. Było to z pewnością centralne wydarzenie obchodów stulecia warszawskiej Filharmonii Narodowej. Jest to dobra okazja, by zastanowić się nad jubileuszem i codziennością tej zasłużonej instytucji.
Prawie 50 lat temu urodził się rock and roll – niegrzeczna muzyka dla niegrzecznej młodzieży. W Polsce modny młodzieniec nosił wtedy buty na grubej podeszwie, czyli na słoninie, czerwone skarpetki i przykrótkie spodnie do marynarki z szerokimi wyłogami. Na głowie miał plerezę, fryzurę podobną do tej, którą niebawem rozsławił na cały świat Elvis Presley. Dziś duch Elvisa unosi się w klubowych salach, gdzie młode zespoły z Warszawy, Pułtuska i Szczecina grają rockabilly, a przed sceną roi się młodociany tłum w koszulkach z podobiznami Elvisa, Ricky Nelsona i Jamesa Deana.
Oto sukces artystyczny, którego Teatr Wielki oczekiwał niczym kania dżdżu. Premiera moniuszkowskiego „Strasznego dworu” jest jedną z bardziej udanych realizacji na tej scenie w ostatnich kilku sezonach.
Blisko pół wieku historii rocka i pokrewnych mu form muzyki popularnej upoważnia do traktowania go na zasadzie zjawiska nie mniej ważnego w kulturze minionego stulecia niż film czy sport. Od dawna pisze się o rocku dysertacje naukowe, a niektórym z jego twórców stawia się nawet pomniki. Ta nieskomplikowana muzyka opanowała cały świat i ukształtowała wrażliwość estetyczną kilku pokoleń fanów. Dziś zdaje się tracić impet. Czy znaczy to, że żegnając się z XX wiekiem pożegnaliśmy też rockowe szaleństwo?
Verdi umarł sto lat temu, ale jego nazwisko nieprzerwanie utrzymuje się na afiszu. Współczesny teatr operowy nie istnieje bez Verdiego. Oczywiście teraz, ze względu na rocznicę, zapanowało powszechne ożywienie i na słynnych scenach Mediolanu, Wiednia, Berlina, Monachium, Nowego Jorku odbywają się okazjonalne festiwale i premiery.