Naprawdę są w Polsce ludzie, którzy prawie codziennie chodzą do filharmonii lub opery, a w radiu łapią tylko muzykę poważną. Twierdzą, że to ich sposób na życie.
Bill Laswell i John Zorn, gwiazdorzy tegorocznego festiwalu Warsaw Summer Jazz Days, pokazują, że wszystko jest możliwe. Wszystko jest jazzem. Wszystko można zapożyczyć. Wszystko da się sprzedać.
Sto jedenaście osób z siedemnastu krajów przystąpiło do V Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Stanisława Moniuszki. Każdy musiał wykonać pieśń patrona. Większość uparła się śpiewać po polsku, więc z estrady w warszawskiej Operze Narodowej co i raz brzmiało coś w rodzaju „zal go zdjal” albo „gdibiś te de mno bila”.
Nie ma rady, folk jest skazany na sukces: na świecie zainteresowanie nim ciągle rośnie, a my przecież lubimy naśladować zagranicę. Może przy okazji uda nam się odnaleźć samych siebie?
Diana Krall, której najnowsza płyta „The Girl In The Other Room” właśnie wchodzi na rynek, jest żywym dowodem na to, że odpowiednio podany i wypromowany jazz może konkurować z najpopularniejszymi odmianami muzyki rozrywkowej.
„Wideoteka”, debiutancki album płockiego zespołu hiphopowego Jeden Osiem L, podbija listy przebojów. Ale raperskie środowisko wiesza na nim psy, określając go terminem „hiphopolo”, który to epitet nawiązuje do wiadomego gatunku.
Muzyka poważna wraca do łask. Może nie tyle w filharmonii, co w dzwonkach telefonów komórkowych. Dobre i to!
Rozmowa z Tomaszem Stańką, trębaczem jazzowym