Prawdą jest, że Marsz Niepodległości to bardzo zróżnicowana impreza. Można spotkać młodych i starszych, mieszkańców miast i wsi, Araba, Wietnamkę, turystów z USA i słynne rodziny z dziećmi. Tyle że tych ostatnich jest jak na lekarstwo.
Jedni drżą przed imigrantami i LGBT, inni nawołują do tolerancji. Jedni chcą „bić czerwoną hołotę”, inni apelują o zgodę. Marsz Niepodległości i wszystko, co się działo wokół, przypomina, że Polska jest przede wszystkim pęknięta.
Organizatorzy Marszu Niepodległości długo nie mogli znaleźć parafii, która zgodziłaby się odprawić dla nich mszę trydencką. Ostatecznie nabożeństwo odprawiono w kaplicy lefebrystów na warszawskim Wawrze.
Impreza jest organizowana przez środowiska skrajnej prawicy. W tym roku było dość spokojnie, ale nie obyło się bez incydentów, nacjonalistycznych haseł i symboli.
Chciałam obserwować marsz Młodzieży Wszechpolskiej, który 15 sierpnia przeszedł przez Warszawę, ale to się nie udało. Widziałam za to kontrowersyjne interwencje policji, w tym wyprowadzenie siłą dziennikarza z terenu spontanicznego zgromadzenia i prewencyjne „zatrzymanie” aktywistów na środku pl. Piłsudskiego. Za co? „Za oznakowanie”.
Organizatorzy marszu „Stop 447” mogą być zadowoleni. Najbardziej pomoże on Konfederacji, która na roszczeniach oparła kampanię.
1 maja podczas symbolicznej próby blokady warszawskiego marszu nacjonalistów protestującym ukradziono baner. Kto to zrobił i w jakim celu?
Towarzystwo Studentów Polskich we współpracy ze skrajnie nacjonalistycznymi środowiskami organizuje w całym kraju demonstracje pod hasłem „Uniwersytety wolne od marksizmu”. Zezwala na to nowe prawo o szkolnictwie wyższym.
Narodowcy wszelkiej maści poczuli wiatr historii i rozpoczęli swój długi marsz. Po co idą? Po władzę.
Zjechali nacjonaliści autokarami na Jasną Górę przed Czarną Madonną uklęknąć. Polska w tę sobotę kwietniową wydawała się wyjątkowo piękna.