Gen. Koziej apelował w „Polityce”, by – zamiast walczyć – NATO pozyskiwało fundusze na afgańskie inwestycje. Teraz słyszymy o perspektywie dogadania się Sojuszu z talibami. Mrzonki?
Z Afganistanu dochodzą same złe wiadomości. Śmierć polskiego żołnierza, tragiczny incydent, w którym z polskiej ręki zginęli afgańscy cywile. Jeśli mamy kontynuować tę misję, trzeba pilnie na nowo przemyśleć jej sens.
Nie ustają kontrowersje wokół rozwiązania WSI, co zdaniem opozycji naruszyło bezpieczeństwo polskiego wojska. Teraz, kiedy polscy żołnierze jadą do Afganistanu na prawdziwą wojnę, a w Iraku sytuacja się stale zaostrza, w armii trwa rewolucja kadrowa. Nowi dowódcy mają zerwać z gołębim traktowaniem służby.
Stu saperów i logistyków stacjonujących w Bagram, 50 km od Kabulu, pomału pakuje plecaki. Na kolejną zmianę czeka: kilkadziesiąt mieszkalnych kontenerów, plastikowe toalety, kantyna i puszka polskiego piwa zamknięta w przeszklonej szafce z napisem „w razie pragnienia zagrażającego życiu zbić szybkę”.
Operacja wojsk USA i NATO przeciwko talibom w Afganistanie nie jest najlepszym pomysłem – twierdzi Ludwik Stomma. Podobnie krytycznie ocenia zapowiadany w niej udział tysiąca polskich żołnierzy. I dodaje, że to, co się dzieje w krajach tak odległych jak Afganistan, „zgoła nie powinno nas obchodzić”.
Polacy jadą do Afganistanu. Prezydent Hamid Karzai, parafrazując słowa de Gaulle’a o Francji i serach, mógłby powiedzieć: trudno rządzi się krajem, w którym jest 90 gatunków rodzynek.
Jak rzecznik popłynął z prądem