Jarosław Gowin ma pewność, że będzie publicznie istniał głównie dzięki podnoszeniu kwestii związków partnerskich, in vitro, pokazując swoją konserwatywną niezłomność i odrębność. Taka polityczna gra nie jest niczym niezwykłym, pod warunkiem, że nie prowadzi jej minister sprawiedliwości.
Jarosław Gowin mógłby mieć słuszny żal, gdyby nieoczekiwanie i surowo ukarany został za to, za co dotychczas był zwykle przez szefa rządu chwalony. W tym sensie Donald Tusk postąpił sprawiedliwie zostawiając dotychczasowego ministra sprawiedliwości.
Szef resortu sprawiedliwości ogłosił właśnie, że powinno się „spokojnie polemizować” z ludźmi, którzy 11 listopada manifestowali pod transparentem „Obalimy, k…, ten system”.
Kilka tygodni temu Jarosław Gowin w wypowiedzi telewizyjnej przyznał, że jest politykiem, uprawia politykę, że ma ambicje i że oczywiście liczy się z przegraną. I tu się uśmiechnął - ni to kokieteryjnie, ni to na smutno. Wraca do mnie ta scena, gdy widzę ministra sprawiedliwości na ostrym zakręcie jego kariery.
Prokuraturze grozi upolitycznienie – woła na alarm opozycja zainspirowana kolejnymi doniesieniami medialnymi, o tym jaki kształt może przybrać przygotowywana przez Ministerstwo Sprawiedliwości nowelizacja ustawy o prokuraturze.
Jarosław Gowin to jedyny polityk Platformy, którego tolerują, a nawet cenią wyznawcy PiS. W PO jest jednak postacią coraz bardziej kontrowersyjną.
Jarosław Gowin opowiada "Polityce" o swoich planach w resorcie, m.in. o ogłoszonym właśnie projekcie zmian w Kodeksie karnym.
Nominacja Jarosława Gowina na szefa resortu sprawiedliwości w nowym rządzie Donalda Tuska wzbudziła kontrowersje. I nie bez racji, jeśli przypomnimy sobie, co mówił publicznie w kwestiach społecznie wrażliwych (i drażliwych).
Stała się rzecz niesłychana: Pani Władza sama chce zrezygnować z bata, którym mogła próbować (i czasem próbowała) przywoływać do porządku niepokornych dziennikarzy i którym – co może ważniejsze – mogła straszyć tych, którzy na serio traktowali prawo mediów do prześwietlania i krytyki rządzących.