Od nowego roku szkolnego nauczycieli czekają niewielkie podwyżki. 6 proc. na głowę. Nie każdy dostanie tyle samo, choć zróżnicowanie powinno być znacznie większe.
Ktoś pyta rodzica, z iloma punktami dostał się do liceum. Odpowiada, że za jego czasów były egzaminy wstępne. No to ile miał punktów z tego egzaminu? Nie było punktów.
Gdy zaczyna się myśleć o tym, co nas czeka od jesieni w szkołach, to niezależnie od tego, czy jest się nauczycielem, dyrektorem, czy rodzicem – robi się słabo.
Dyrektorzy będą musieli trzymać nauczycieli na krótkiej smyczy. Wymyśl coś takiego jak Tęczowy Piątek, a zainteresuje się tobą nawet prokuratura.
Od początku pandemii z częścią uczniów nie ma kontaktu. Przestali się odzywać, nie uczestniczą w lekcjach online, nie odbierają zadań domowych.
O mamo! – to najbardziej cenzuralna z nauczycielskich reakcji na konferencję prasową premiera Morawieckiego i ministra edukacji, którzy przedstawili harmonogram dalszego otwierania placówek oświatowych.
Uruchomienie instytucjonalnej opieki nad dziećmi 6 maja, w terminie zapowiedzianym przez rząd, okazało się raczej symboliczne. I już wyłoniły się problemy.
Znamy daty egzaminów maturalnych, ale szczegółów ich przeprowadzenia – wciąż nie. Skrajne emocje budzi też termin powrotu do szkół i związane z tym zasiłki opiekuńcze.
W większości młodzieżowych ośrodków wychowawczych, do których trafiają nastolatki po pierwszych problemach z prawem, podopieczni zostaną na święta. Dyrektorzy mają nadzieję, że wytrzymają.
MEN nie ma nowych pomysłów na środki zapobiegawcze. Normą jest, że w łazienkach brakuje mydła i papieru toaletowego, a dzieci po skorzystaniu z WC – bez mycia rąk – biegną prosto do stołówki.