Współpracownicy go lubili, choć bywał przykry i potrafił się wściec. Kobiety go kochały. Przeciwnicy polityczni nienawidzili z całej duszy. Chociaż nie wszyscy i nie zawsze. Z przeciwnikami też potrafił się dogadywać. Umiał wymanewrować pryncypialnych towarzyszy, gdy próbowali zniszczyć jego samego i jego ukochane dziecko – „Politykę”. Zrobił wiele, by porozumieć się z Solidarnością, zarówno wtedy, gdy w styczniu 1981 r. pisał artykuł „Szanować partnera”, jak i wtedy, gdy między innymi jego determinacja doprowadziła do porozumień Okrągłego Stołu. Jako polityk, a w PRL doszedł na tej drodze do najwyższych stanowisk, premiera i szefa PZPR, pewnie już zawsze będzie kontrowersyjnie oceniany. My pamiętamy go po swojemu.
Dzisiejsi osiemdziesięciolatkowie. Wiek XX przejechał się po ich życiu jak walec. Odebrał młodość, nauczył gorzkiego dystansu, ale też wzmocnił. Oto opowieści czworga z nich: Marii Janion, Józefy Hennelowej, Andrzeja Wajdy i Mieczysława Rakowskiego. Opowieści z Polską w tle.
Od redakcji: Mieczysław Franciszek Rakowski był ważną postacią w dziejach PRL. W latach 1945–1949 oficer LWP, do 1957 r. pracownik polityczny KC PZPR, potem – do 1982 r. – nieprzerwanie redaktor naczelny wpływowej „Polityki”. W latach 1982–1985 wicepremier, a od 1988 r. premier rządu, który rozpoczął pewne reformy polityczne i gospodarcze. W lipcu 1989 r. objął funkcję I sekretarza PZPR, którą pełnił do rozwiązania partii w styczniu 1990 r. i przekształcenia jej w SdRP. Od kwietnia 1958 r. przez 32 lata prowadził dzienniki, których dziesiąty i ostatni tom ukazał się w tym roku. Jak się ma historia zanotowana przez Rakowskiego do wiedzy zawodowych badaczy dziejów? „Dzienniki polityczne” MFR analizuje wybitny historyk współczesnej Polski prof. Andrzej Friszke.
„Dzienniki polityczne” Mieczysława Rakowskiego, praca zakrojona na dziesięć tomów, minęła półmetek, w związku z czym ożyły dyskusje na temat, co mówią one o autorze i jego (naszych) czasach.
Odnoszące się do Burbonów powiedzenie, że niczego się nie nauczyli i niczego nie zapomnieli, przypisuje się geniuszowi dyplomacji Talleyrandowi. Przypomniała mi się ta maksyma w czasie lektury „Polski pod rządami PZPR”.
Jeśli coś łączy cztery ostatnie kadencje naszego parlamentu (od Sejmu kontraktowego po dzisiejszy, III kadencji), to osoba Mieczysława F. Rakowskiego. Przez 10 lat usiłowano postawić byłego premiera w stan oskarżenia za decyzję o likwidacji Stoczni Gdańskiej. Przed tygodniem to najdłuższe poselskie postępowanie umorzono. Pora na poważniejszą dyskusję: jakie konkretnie czyny kwalifikować mają polskich polityków przed Trybunał Stanu.
Władysław Kopaliński w „Słowniku wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych” definiuje antyszambrowanie jako „długie wyczekiwanie w przedpokojach, poczekalniach na audiencję, posłuchanie, rozmowę z osobami ustosunkowanymi, wpływowymi” i stwierdza, że jest to pojęcie przestarzałe. Znakomity autor napisał to w końcu lat sześćdziesiątych i choć słowo było może w tym czasie już przestarzałe, to na pewno nie można tego odnieść do sytuacji, którą opisywało.
Był obecny na łamach „Polityki” przez trzydzieści lat. Najpierw bardzo długo przekonywał, iż „Muzyka łagodzi obyczaje”, po stanie wojennym dodawał otuchy cyklem „Uszy do góry!”, potem nawoływał „Artyści wszystkich krajów, łączcie się!”, a od pewnego czasu spoglądał na ludzkość „Okiem sępa” (w pierwotnej wersji – „Z posępnego notatnika”).