Krwawa baśń, która wykorzystując słowiańskie legendy, opowiada historię kształtowania się polskości.
Czterogodzinna inscenizacja, męcząca, bo pozbawiona reżyserskich akcentów, oparta na krzyku, deklamacji i przerysowanym aktorstwie.
Michał Zadara kontynuuje wystawianie „Dziadów” Mickiewicza bez skrótów. Wyczekiwana część III miała premierę w rocznicę katastrofy smoleńskiej. Reżyser pozbawił arcypolski dramat martyrologii i patosu, niewiele proponując w zamian.
Zadara reanimował Schillera, przenosząc intrygę w czasy współczesne.
Michał Zadara wystawia pierwszą w historii pełną, pozbawioną reżyserskich skrótów inscenizację „Dziadów” Adama Mickiewicza. Na pierwszej z trzech części scenę wrocławskiego Polskiego opanowały duchy i upiory. Było jak w horrorze.
Problemem staje się gra aktorów uwięzionych nie tyle w swojej męskości czy kobiecości, co w jakiejś manierze aktorskiej polegającej na wykrzykiwaniu kwestii.
Strona techniczna godzinnego widowiska tak pochłonęła twórców, że nie wystarczyło czasu na zastanowienie się nad sensem całej zabawy.
„Hotel Savoy” Michała Zadary (i dramaturga Daniela Przastka) to cykl zdarzeń opartych na powieści Józefa Rotha z 1919 r., rozgrywanych w opisywanym przez Rotha miejscu – hotelu Savoy w Łodzi, przy ul. Traugutta 6.
Co by doradził dzisiejszej bankrutującej inteligencji pracującej Norwid? – pyta nie bez ironii Zadara.
Singer w „Szatanie w Goraju” opisuje mechanizm tworzenia się sekty.