W sieci można się ponaśmiewać (memy), obrzucić błotem (hejt), rozczulić (urocze zdjęcia). Ale czy jest w internecie miejsce na smutek i jakąś refleksję? Oczywiście jest, choć przyjmuje formy rozmaite.
Tysiące lat po tym, jak zrezygnowaliśmy z piktogramów i hieroglifów, ludzkość wydaje się je odkrywać na nowo – tym razem w sieci.
Dużo się pisze o tym, że ktoś wygrał wybory za sprawą internetu. Możemy mieć jednak tylko takie wrażenie, bo akurat rzadziej go obśmiewano. Okres zmian politycznych w kraju stał się najlepszym czasem, by w sieci zakpić z wszystkich polityków.
Kto uważa, że Bronisław Komorowski był pierwszym i ostatnim prezydentem RP obalonym przez internetowe memy, powinien posłuchać ich twórców. Ci odpowiedzą krótko: Nic nie wiesz, Andrzeju Dudo.
Być może znacie Państwo taką facebookową sytuację: piszecie zabawny post albo wklejacie śmieszny mem, lecz gdy przychodzi do naciśnięcia polecenia „opublikuj”, pojawia się wahanie. A co, jeśli to kogoś urazi?
George Orwell, gdyby żył, zilustrowałby dziś „Folwark zwierzęcy” memami, a pod naciskiem wydawców zapewne dołożyłby jakiś wątek o kotach. 60 lat temu jego knury, owce i psy służyły do opisu człowieka. W fenomenie internetowego zoo chodzi mniej więcej o to samo.
Kto mówił, że w popkulturze nie ma miejsca na filozofię? Kompania myślicieli z Schopenhauerem, Heideggerem i Heglem została zbiorowym bohaterem internetowych memów.
Premier podczas narciarskiego wypadu zapalił cygaro. Wicepremier Bieńkowska rzuciła ostatnio, że zimą bywa zimno. Jako politycy nie powinni tego robić. Jak wielu innych rzeczy. Oto kilka porad.
Miał na imię Seba. Nie wiedział, że gdy dorośnie, ktoś założy mu konto na Facebooku, uzbiera prawie 190 tys. lajków i nieświadomie uczyni go głosem ostatniego pokolenia wychowanego bez Internetu.