Tempo, w jakim MON Mariusza Błaszczaka i Polska Grupa Zbrojeniowa prą do podpisania umowy na budowę fregat Miecznik, budzi podziw i przerażenie. Pierwszy raz tak skomplikowany projekt idzie tak szybko. Czy w dobrą stronę?
Przedstawiający się jako marynarze z jedynego polskiego okrętu podwodnego napisali list, w którym chcą wycofania jednostki ze służby. Jak twierdzą, jej stan jest tak zły, że w każdej chwili może zatonąć – razem z nimi. Co na to MON?
Największy okręt Jej Królewskiej Mości szykuje się do dziewiczego rejsu. To ma być powrót potęgi morskiej Zjednoczonego Królestwa. Jedni Brytyjczycy pękają z dumy, inni łapią się za kieszeń.
Boris Johnson ogłosił doktrynę globalnej Brytanii. Londyn nie ma pieniędzy, by być wielkim mocarstwem, więc będzie mocarstwem kieszonkowym, skupionym na interesach w Azji. A to oznacza mniej zdolności obronnych Europy.
MON zleci w Polsce budowę fregat dla marynarki wojennej – ogłosił minister Błaszczak. Ucieszyli się marynarze i fani najbardziej zaniedbanego rodzaju wojska. Gdy przyjrzeć się, jak zapadła ta decyzja i co oznacza, jest obawa, że Miecznik skończy na stępce, jak prom.
Minister obrony ogłosił, że na razie nie sfinalizuje zakupu używanych szwedzkich okrętów podwodnych. Oznacza to porażkę jednego ze sztandarowych projektów MON i faktyczną likwidację walki podwodnej w marynarce wojennej RP.
Dzieje Olterry, czyli rzecz o najbardziej bezczelnym sukcesie włoskiej marynarki.
W tym roku zezłomowane będą dwa okręty podwodne Kobben. Nie ma czym ich zastąpić. Polska zostanie z jednym i nie całkiem sprawnym, czyli bez zdolności do walki pod wodą.
Nie chodzi nawet o to, że szwedzkie okręty są stare (bo zostały zmodernizowane), ale o to, że niespecjalnie się nam przydadzą.
W dzień niepodległości, po niemal 20 latach budowania, poprawiania, zmian planów, na okręcie „Ślązak” zawisła biało-czerwona bandera. I pojawił się kłopot: co z nim zrobić?