Gdzieś przeczytałem, że ukradziono święto stulecia odzyskania niepodległości. Nieprawda, nie ukradziono, ale ośmieszono.
„Niech to będzie wspólny marsz. Idźmy razem” – nawoływał Andrzej Duda. Ale nie poszliśmy, bo prezydent razem z małżonką, prezesem PiS i jego świtą ruszyli Al. Jerozolimskimi w swoim marszu.
W tym roku – prawdopodobnie po to, żeby nie zrazić do siebie oficjeli z PiS – na Marsz Niepodległości z zagranicy nie zaproszono nikogo. Ale w programie można znaleźć punkt, który sugeruje coś innego.
To kuriozalne, aby władze organizowały tak poważną imprezę ad hoc, pod wpływem bieżących wydarzeń, na cztery dni przed świętem. Świadczy to o panice i braku odpowiedzialności rządzących. Wypada zapytać: czy prezes jeszcze kontroluje sytuację?
Prezydent Wrocławia zakazał Marszu Polski Niepodległej, który chciała zorganizować ekipa niekryjącego się ze swoim antysemityzmem Piotra Rybaka. Nareszcie.
Umorzono śledztwo w sprawie pobicia, naruszenia nietykalności i znieważania kilkunastu kobiet protestujących 11 listopada 2017 r. przeciwko nacjonalistycznym hasłom uczestników tzw. Marszu Niepodległości.
Zeznania policjantów w procesie w sprawie zakłócania marszu narodowców wiele mówią o pracy tej instytucji i jej funkcjonariuszy.
To przełomowe postanowienie. 11 listopada 2017 roku w centrum Warszawy doszło do policyjnego nadużycia uprawnień wobec przynajmniej 45 osób.
Stołeczna prokuratura będzie sprawdzać, czy podczas Marszu Niepodległości nie doszło do szerzenia ideologii faszystowskiej, rasistowskiej i ksenofobicznej. Czy równie szybko zajmie się sprawą pobicia kobiet, które podjęły próbę blokady tego pochodu?
Nie wiem, czego bać się bardziej – maszerującej zgrai rasistów czy maszerującej większości, której te hasła nie przeszkadzają, czy polityków, którzy dwoją się i troją, żeby nie przyznać, że coś jest problemem.