Spektakl jest znakomity. Michał Klauza już po raz kolejny, po „Billym Buddzie”, pokazuje, że Britten to jego żywioł.
Rzadko wystawia się tę operę w Polsce, a pięć przedstawień w TWON zawdzięczamy dyrektorowi nowojorskiej Metropolitan Opera Peterowi Gelbowi, który postanowił, że trzecim spektaklem wyreżyserowanym tam przez szefa artystycznego warszawskiej sceny będzie właśnie to dzieło Verdiego ze środkowego okresu twórczości.
Gdyby opisać jednym zdaniem ten spektakl, można powiedzieć: ten sam Treliński, tylko bardziej.
Dyrektor artystyczny Opery Narodowej podszedł do opery Szymanowskiego po raz trzeci. I szkoda, bo okazało się, że tym razem nie ma wiele do powiedzenia.
To prawdziwe odkrycie. Nie znaliśmy dotąd (z wyjątkiem jednego wystawienia w Poznaniu w latach 80.) tej mrocznej twarzy Prokofiewa.
Mroczne dzieło, opatrzone ilustracyjną, ekspresjonistyczną muzyką.
Oczekiwanie na spektakl, który zobaczyć ma w październiku – na inaugurację przyszłego sezonu – nowojorska Metropolitan Opera, zakończyło się pewnym rozczarowaniem.
Wielkim plusem spektaklu jest jego przygotowanie muzyczne przez dyrygenta Stefana Soltesza.
Koprodukcja Opery Narodowej z brukselskim Théâtre de la Monnaie to bardzo udany spektakl.
Na szczęście dyrygent Patrick Fournillier okazuje zrozumienie dla dzieła, więc można przynajmniej posłuchać muzyki.