Jest decyzja MON: za kilkadziesiąt miliardów złotych firmy z Polskiej Grupy Zbrojeniowej i zagraniczny dostawca rakiet stworzą wyczekiwany system obrony powietrznej. Ale jest problem: na razie nie da się powiedzieć, ile dokładnie będzie kosztować ani jak długo zajmie jego budowa. Czyli pieniądze rekordowe, ale konkretów mało.
Stan wyjątkowy jest przede wszystkim po to, aby mieć narzędzia do rozgrywki tzw. dobrej zmiany z opozycją. Skoro Mariusz Kamiński przekonuje, że „my tu nie prowadzimy żadnej polityki”, trzeba przyjąć, że jest akurat odwrotnie.
Białoruś może oskarżać Polskę o spowodowanie dramatycznej sytuacji ludzi pod Usnarzem Górnym, a Polska może odwzajemniać się tym samym Białorusi. Wszystko wskazuje, że tzw. dobra zmiana kupiła grę wykoncypowaną w Moskwie i Mińsku.
Atak Białorusi i Rosji, wojna hybrydowa, dywersja migracyjna – w powietrzu fruwają słowa, które mogą wywoływać niepokój i strach. Jednak za chwilę okazuje się, że dla ekipy premiera Mateusza Morawieckiego i szefa MON Mariusza Błaszczaka najlepszą obroną przed tym armagedonem jest… płot.
Nie ulegamy szantażowi Białorusi, zwalniając się z humanitaryzmu, bo ci tam, na granicy, „to nie są ludzie, tylko broń biologiczna Łukaszenki”.
Po prostu są ludzie, którzy mają prawo o sprawach publicznych mówić mocno i ostro. Na dodatek tak się składa, że ich akurat – zważywszy na życiorysy – trudno posądzać o sianie nienawiści.
Okazuje się, że polskie wojsko, by zatrzymać uchodźców, od miesiąca rozkłada tzw. drut ostrzowy na granicy z Białorusią. Szkopuł w tym, że opinia publiczna o tym nie wiedziała, a szef MON zwyczajowo atakuje opozycję, zamiast tłumaczyć Polakom swoje decyzje i działania.
Nikt nie kwestionuje, że reżim Łukaszenki usiłuje zaatakować Polskę i Litwę przy użyciu uchodźców. Problem mamy nie z diagnozą, ale z praktyką. Ludzie dobrej woli robią dziś to, czego nie robi ani rząd, ani prezydent Duda, ani biskupi: w nienormalnej sytuacji zachowują się przyzwoicie.
Bareja wprawdzie słuchał Gierka prawiącego o tym, jak to będzie wspaniale, gdy dogonimy Zachód, ale chyba nie wymyśliłby tego, co w 2021 r. mówią i obiecują władze PiS.
Mariusz Błaszczak chce, żeby Polska miała 300-tysięczną armię. Jeśli to poważny pomysł, a nie retoryczny wyskok, należy mu poświęcić dużo więcej uwagi niż stawianiu abramsów w Bramie Smoleńskiej.