Nie dość, że literacko Burton brzmi frapująco, to czytamy jego słowa, jakby były pisane dla nas dzisiaj.
Każdy ma pokusy, żeby się wreszcie nasycić życiem, zwłaszcza gdy lat przybywa. To mit, nigdy nie zaczyna się „prawdziwie żyć” – mówi pisarz Marek Bieńczyk.
To, co pisze Bieńczyk, najbardziej kojarzy się z utworem muzycznym, w którym kolejne motywy, dźwięki pojawiają się, wprowadzają następne, powtarzają się i dopiero razem mogą wybrzmieć w pełni. Wspaniale się słucha/czyta taką opowieść.
W domu u mnie mówią, że nigdy nie używam lustra. I właściwie to prawda, jestem ikonoklastą siebie samego. To pewnie nie jest też całkiem zdrowe – opowiada pisarz Marek Bieńczyk, autor książki „Jabłko Adama, stopy Dawida”.
Przyjemna to okoliczność, kiedy nowa książka jest nawet lepsza niż ta, za którą autor otrzymał Nagrodę NIKE.
Dobrze, kiedy nagroda literacka jest zaskoczeniem. Dobrze, kiedy budzi emocje. Tak było w tym roku z Nagrodą NIKE dla „Książki twarzy” Marka Bieńczyka.
Rozmowa z Markiem Bieńczykiem, laureatem "Paszportu" Polityki w dziedzinie literatury.
Nagroda za wysmakowaną eseistykę i prozę pisaną znakomitym językiem.
Krytyk, który pisarza zna tylko z kart książki, skazany jest wyłącznie na jałowe gdybanie. Nie twierdzę wprawdzie, że aby zrozumieć „Kroniki wina” Marka Bieńczyka, trzeba pić to samo co on, ale miła jest mi myśl, że ciumkając, mlaszcząc, siorbiąc i zaglądając pod pawie ogony kolejnych flaszek wyniesionych z piwniczki autora, pojąłem co nieco z jego pisania. Z pisania w ogóle, nie tylko z pisania o winie.