Małżeństwa niesakramentalne, czyli zawarte przez rozwodników. Kościół próbuje dać sobie z tym radę. Ale co tu poradzić, skoro miłość fizyczna w takim małżeństwie jest grzechem?
Zmysły można kształcić w każdym wieku. Jeśli ma się za co.
Zmysły można kształcić w każdym wieku. Jeśli ma się za co.
Józef Piłsudski miał dwie żony. Gdy był mężem pierwszej, romansował z późniejszą drugą. Gdy był mężem drugiej, miał trzeci wielki romans, zakończony w tajemniczych i dramatycznych okolicznościach.
Wyż dobijający do trzydziestki albo mający ją lekko za sobą zaczyna masowo zakładać obrączki. Wierzy, że szczęście przyniosą trzy siódemki w dacie – jak teraz w lipcu (07/07/07) – albo litera r w nazwie miesiąca. Ślub i weselisko znów są modne, zwłaszcza gdy młodzi sami mogą je sobie zafundować.
W Polsce rozpada się już co trzecie małżeństwo. Rozwodów nie traktuje się już jako wykroczenia przeciw tradycji i moralności. Nie patrzy się nawet na nie w kategoriach winy. Nie wyszło – mówią ludzie i się rozchodzą. Sprzyjają temu zmiany cywilizacyjne, mentalne, a ostatnio także emigracja zarobkowa. Tworzone przez polityków projekty, które mają powstrzymać tę falę, są kompletnie anachroniczne.
Przed sądem w Salt Lake City w Utah stanie wkrótce Warren Jeffs, przywódca radykalnego odłamu mormonów. Ma pięćdziesiąt żon i ponad sześćdziesięcioro dzieci. Ale uwaga: niewykluczone, że poligamia zostanie w USA zalegalizowana.
Przez prawie 40 lat małżeństwa przyzwyczaiły się do samotności. Bez męża – zapracowanego, nieobecnego. Perspektywa 24-godzinnej obecności pana domu wywołuje u nich ataki paniki.
Ci, którzy czują się po rozwodzie skrzywdzeni, ale i ci z uczuciem wyzwolenia, mają nadzieję, że czas uleczy rany rozstania. Niektórzy psycholodzy twierdzą, że potrzeba na to zaledwie pięciu lat. Nieprawda. Rozwód to takie zdarzenie w życiu, po którym najtrudniej dojść do siebie.
Ta trzecia w miłosnym trójkącie, kochanka żonatego mężczyzny, nadal jest zdzirą, szmatą, złodziejką cudzego szczęścia. Dlaczego nasze społeczeństwo tak jej nie znosi?