Przeestetyzowany sceniczny zgiełk ogląda się z obojętnością i narastającym znużeniem, jak queerową soap-operę.
Trudny do zniesienia muzealny dystans, wzmacniany przez wpędzający w stupor nadmiar scenek i widzów filmujących i fotografujących aktorów.
Słowem kluczem tegorocznego teatralnego Biennale w Wenecji jest empatia. Obecna w spektaklach, dyskusjach i politycznych przemowach. Także w antypisowskim wystąpieniu nagrodzonej Srebrnym Lwem i owacjami Mai Kleczewskiej.
Przejmujący spektakl o winie i bólu, o niezaspokojonej potrzebie współczucia i opłakania, i o nienawiści czającej się po obu stronach, polskiej i żydowskiej.
Kleczewska wraca do twórczości Jelinek, by wspólnie z nią dać świadectwo bezradności wobec końca świata, którego jesteśmy świadkami.
Reżyserka, słynąca z ostrych, rozliczeniowych i kontrowersyjnych spektakli, tym razem wzięła sobie do serca miejsce i czas premiery.
„Maju, chcę przewietrzyć ten teatr, ale bez robienia przeciągu” – tymi słowami Gołda Tencer zaprosiła Maję Kleczewską do realizacji „Dybuka” na jubileusz Teatru Żydowskiego. Zastrzeżenie istotne, bo reżyserka z robienia przeciągów słynie.
Sztuka jest głosem sprzeciwu wobec egoizmu i samozadowolenia polskiej klasy średniej, w tym ludzi teatru.
Piękny, świetnie zagrany spektakl.
Mimo ogranych motywów, spektakl mocny i poruszający.