Przesądy, zabobony, rytualne gesty, do których współczesny człowiek odwołuje się bezwiednie i odruchowo, są dziś pozbawionymi znaczenia pustymi znakami. Ale prześwituje spod nich magiczna wizja świata, która przez tysiące lat była wizją jedyną. Przesądy są jak ruiny świątyń dawno zapomnianych kultów. I może dlatego są tak trwałe, że dają ten sam rodzaj atawistycznej przyjemności co patrzenie w ogień.
W polemice prasowej, jaka ostatnio rozgorzała m.in. za sprawą Jedwabnego, sięgnięto także do argumentów historycznych. „Polska bez stosów to historyczne łgarstwo” – napisała Wanda Wyporska w tygodniku „Wprost” (nr 35). Trzeba się wreszcie rozstać z potocznym wyobrażeniem o Polsce jako azylu „przeganianych zewsząd Żydów i heretyków” – stwierdza Joanna Tokarska-Bakir na łamach sierpniowego numeru miesięcznika „Res Publica Nowa”. Jak to więc z Polską było naprawdę?
Ludzie lubią rzeczy tajemnicze. Lubią nawet pozór tajemnicy zawarty w sztuczkach iluzjonisty. Ale zjawisko Davida Copperfielda, największego, jak głosi fama, iluzjonisty wszech czasów, wymyka się prostej definicji cyrkowego popisu.
W andrzejkowe wieczory dziewczyny liczyły kiedyś kołki w płocie, nadsłuchiwały, gdzie szczeka pies, co wskazywało, skąd mają wypatrywać męża. Jak wygląda, można się było dowiedzieć lejąc w andrzejkowy wieczór wosk albo wróżąc z fusów. Chustka - to łzy, topór - nieszczęście, kajdany - kłopoty, grzebień - oszustwo, jajko - sukces, kopyto - przykrości. Wróżby andrzejkowe się zdegradowały. Kto dziś wierzy w woskowy topór - nieszczęście?