Po pierwsze: matka – opiekunka, strażniczka, przyjaciółka, największy autorytet. Po drugie: kobieta – czasem domowa, często pracująca. Dopiero gdzieś na końcu, po któreś z kolei: inwalidka.
Dziecko Anki rodzi się martwe, bo: w więziennym szpitalu akurat nie ma lekarza, położna nie zwraca uwagi na słabnące tętno płodu i na krzyki matki, strażnik nie umie zorganizować konwoju do szpitala, karetka za długo czeka na pozwolenie zabrania Anki.
Kiedy się urodzi, będzie takie malutkie, że ledwo widoczne spomiędzy plątaniny kroplówek, cewników i respiratorów. Czasem, jeśli lekarz pozwoli, matka wcześniaka weźmie go na ręce, potrzyma na piersi, ma taką możliwość od niedawna. A potem znów odda dziecko szpitalowi, wróci do domu i, żeby nie zwariować, bezgranicznie zaufa lekarzom i pielęgniarkom.
Wydawało się, że akcja Rodzić po Ludzku dokonała rewolucji, roz-bijając betonowe położnictwo. Dziś, pięć lat po jej zakończeniu, okazuje się, że wiele zmian miało charakter jedynie kosmetyczny. To ten sam beton, tylko przemalowany na pastelowe kolory. Poród, który był manifestacją kobiecości, źródłem siły, wydarzeniem o niezwykłym znaczeniu dla emocji i psychiki, został w XIX w. w zasadzie kobiecie odebrany. Stała się ona biernym obiektem lekarskich działań. Macicą w zasadzie. I tak to trwa. Przedmiotowe traktowanie dotyka także noworodków. Sprawa katowickich pielęgniarek bawiących się wcześniakami czy potajemne wydanie martwych płodów, by urządzić im widowiskowy pogrzeb, to przypadki wyjątkowo bulwersujące, ale wyrastające z tego samego myślenia.
Już szósty rok z rzędu zmniejsza się liczba Polaków. Jeśli nic się nie zmieni, za 25 lat będzie nas niecałe 36 mln. Kryzys demograficzny to zjawisko dotyczące całej Europy. Jednak w niektórych krajach udało się je zahamować. Co zrobić, żeby młode Polki chciały rodzić dzieci?
Poronienie to nie jest wyrwanie zęba; często kobieta przeżywa je całymi latami. Zwłaszcza gdy w zderzeniu ze szpitalną rzeczywistością dozna poczucia całkowitej bezradności i uprzedmiotowienia. A to jest polska norma.
O swej drugiej, przysposobionej, córce Małgorzata mówi, że nawet do piekła pójdzie, żeby ją odzyskać. W sądach drogę ma już zamkniętą: w świetle prawa ktoś, kto kiedyś porzucił własne dziecko, nie może zostać zastępczą matką. Nawet jeśli faktycznie nią jest.
W ubiegłe święta Bożego Narodzenia pisaliśmy o dzieciach w brzuchach matek – jak im się tam wiedzie, jak śpią, jedzą, poruszają się, zawieszone w ciepłym worku („Dziecko w mokrym świecie”, POLITYKA 51/52/03). Lidka, Franek, Antoś, Kazio, Julka i Filip są już na świecie.
W katolickiej Polsce obrońcy życia poczętego powszechnie głoszą, że już kilkudniowy płód jest człowiekiem.Jednak w tej samej Polsce, gdy po niecałych sześciu miesiącach ciąży kobieta rodzi dziecko, które umiera, personel medyczny, urzędnicy, księża, a nawet jej bliscy odmawiają temu dziecku człowieczeństwa. I nie traktują takiej śmierci jak tragedii.
Najpierw rodzi się dziecko, a potem rodzi się jego matka. To jeden z najtrudniejszych okresów w jej życiu. Towarzyszy mu zwątpienie, czasem rozpacz. I fale szczęścia.