Po naszych publikacjach Wojewódzkim Funduszem Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Łodzi zajęły się prokuratura i policja
Jasiek, Janusz, Kanclerz, Wielki Mechanik, Rzeźnik z Pabianic – mówią o Januszu Tomaszewskim ludzie z prawej strony sceny politycznej w zależności od tego, jak bliskie stosunki łączą ich z byłym wicepremierem i czego oczekują po jego powrocie. Dobrze, że Jasiek wraca, czas zrobić w AWS porządek – mówią jego najbliżsi współpracownicy. Przewidują, że teraz posypią się głowy. Spółdzielnia Tomaszewskiego chce zemsty.
Publiczne pieniądze wypływają z kasy kontrolowanego przez SLD i PSL Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Łodzi. Szerokim strumieniem zasilają spółki, w których władzach zasiadają działacze partyjni; dziesiątkami węższych strumyków przepływają na konta ludzi z pierwszych stron lokalnych gazet. – Trzeba z tym w końcu zrobić porządek – padają coraz częściej głosy z różnych stron sceny politycznej. Ale chętnych do robienia porządku nie ma. Skutecznie odstrasza przykład tych, którzy podjęli walkę o zmiany w Funduszu i sami polegli w tej walce.
Strona internetowa pisma „Łódzki Szaniec” została zablokowana przez prokuraturę. „Ci koszerni pajace postanowili ocenzurować Internet. Jest to dowód na nieposkromioną pychę łódzkich parchów” – piszą redaktorzy gazety, której witryna internetowa funkcjonuje już pod nowym adresem. Podobnych przypadków jest wiele. Autorzy usuniętych z polskich serwerów stron przenoszą je na serwery zagraniczne. Czy można zatem wyrzucić kogokolwiek z Internetu?
Co łączy pierwszego w III RP przewodniczącego senackiej komisji gospodarki narodowej, dwóch ministrów i jednego wiceministra finansów, trzech kolejnych sekretarzy stanu w Komitecie Integracji Europejskiej, długoletniego pełnomocnika rządu ds. integracji europejskiej, szefa Rządowego Centrum Studiów Strategicznych i ministra polityki regionalnej, dwóch dyrektorów Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN, doradcę ekonomicznego prezydenta, byłą szefową Urzędu Antymonopolowego i trzech spośród dziewięciu członków Rady Polityki Pieniężnej? Odpowiedź urąga rachunkowi prawdopodobieństwa. Wszyscy sprawujący te funkcje byli lub są nadal pracownikami naukowymi Katedry Ekonomii na Uniwersytecie Łódzkim.
Po Łodzi krąży taki dowcip: przychodzi uczciwy inwestor do uczciwego urzędnika. Koniec. Nic śmiesznego, a wszyscy się śmieją: – Żeby go zrozumieć, trzeba prześledzić, jak powstają inwestycje w mieście – mówią łódzcy biznesmeni. – Łódź skazana jest na monokulturę: kiedyś był tu tylko przemysł lekki, dziś wyłącznie hipermarkety.
Mija rok od pierwszych widowiskowych aresztowań w sprawie, którą media nazwały łódzką ośmiornicą, doszukując się w bezprecedensowej skali przestępstw i korupcji urzędników – na usługach przestępców – podobieństw do sycylijskiej mafii. Bo rzeczywiście: w areszcie – na krócej lub dłużej – znaleźli się gangsterzy i lekarze, pospolite oprychy i ich adwokat, drobni oszuści i poważni przedstawiciele instytucji państwowych. Prowadzący śledztwo mówią o stratach państwa sięgających miliarda złotych. Oszukańcze spółki winiarskie (których mechanizm działania przedstawiamy w ramce na następnej stronie) to w ich opinii jedynie drobny fragment układanki. Ośmiornica ma na sumieniu produkcję narkotyków, wymuszenia, zamachy i zbrodnie. Miesiąc temu pierwsza grupa zasiadła na ławach oskarżonych. Od podejrzeń do wyroków daleka droga. Czy policja, UOP i prokuratura zdołają dowieść istnienia gigantycznej organizacji przestępczej, której macki (jak zapowiadano) sięgają również świata polityki? Czy na odwrót: złowroga ośmiornica okaże się w sądzie malutką krewetką (jak przekonani są adwokaci)? Spektaklowi, który teraz rozegra się na salach sądowych dodatkowego dramatyzmu dodaje starcie dwóch osobowości: prokuratora Kazimierza Olejnika i adwokata Tomasza Kwiatkowskiego. Pierwszemu towarzyszy poczucie misji, drugiemu – żądza starcia oskarżenia w proch.
Teatr introwertyczny? Kto wie, może właśnie ten sposób uprawiania sztuki scenicznej zostanie niedługo uznany za jedno z najciekawszych dokonań artystycznych kończącego się wieku? Mowa o teatrze posiłkującym się od strony literackiej arcydziełami epiki, nie dramatu; o teatrze, którego siłą napędową są nie tyle konflikty, akcja, przebieg zdarzeń, ile duchowe doświadczenia portretowanych postaci.
Urodziłem się przy ul. Kilińskiego 71 w 1914 r. Miasto nazywano wtedy Czerwona Łódź. Mit otaczał ówczesnego ojca miasta Bronisława Ziemięckiego – piłsudczyka, socjalistę, ale także radykała społecznego. Blisko związany z Józefem Piłsudskim powiadał, że razem dojechali tramwajem do przystanku Niepodległość. Tam Piłsudski wysiadł, a Ziemięcki jechał dalej do przystanku Sprawiedliwość społeczna...
Gdy Juliusz Heinzel zaczynał interes w Łodzi, miał 105 rubli, gdy umierał, zostawił blisko 6 mln. Jego syn jeszcze powiększył fortunę. Był czas, kiedy Heinzlowie należeli do najpotężniejszych fabrykanckich rodów (trafili na karty „Ziemi obiecanej” Reymonta). Dziś troje prawnuków Juliusza toczy spór o spadek. Anna była okulistką, Roman elektrykiem. Najmłodszy Seweryn dopracowuje się emerytury w hucie. Z czasów, gdy nazywali się Heinzel von Hohenfels, zostało im niewiele: wspomnienia z pałacu, kilka kieliszków z zastawy, łyżeczka z monogramem, rodowy sygnet. Ale niewykluczone, że los wróci im znacznie więcej: parcele, kamienice, być może nawet dzisiejszy łódzki ratusz.