Wszystkie główne partie polityczne w Polsce zapowiedziały swoje spotkania na ten sam dzień. PiS w Bogatyni, Donald Tusk we Wrocławiu, Lewica i Konfederacja w Warszawie, Trzecia Droga – w Grodzisku Mazowieckim.
Matematyka wyborcza nadal faworyzuje ewentualną koalicję PiS-Konfederacja, która przy obecnych wynikach obu partii miałaby 239 miejsc w parlamencie.
Politologowie nie są zgodni co do metod przeliczania procentów poparcia dla partii na liczbę miejsc w Sejmie. A ma to kluczowe znaczenie dla właściwej oceny sytuacji przed wyborami, ustawiania kampanii, ewentualnych koalicji. W tej kwestii jest istotna kontrowersja, a różnice są na tyle duże, że zmieniają obraz politycznej konfrontacji.
Nie bez powodu przywódcy opozycji podczas marszu w Warszawie krzyczeli: „Obudź się, Polsko!” i „Zwyciężymy!”, bo właśnie tej wiary w zwycięstwo partiom demokratycznym brakowało najbardziej.
Lewicę można stawiać za wzór dobrze zorganizowanej formacji politycznej. Tyle że niedużej, bo już od wielu lat nie rośnie ponad stan przetrwalnikowy. Czy lewica w Polsce ma jeszcze szansę na wejście do najwyższej ligi?
Nowy opozycyjny sojusz poprawi sytuację ludowców i partii Szymona Hołowni przy podziale mandatów, zmniejszy też liczbę miejsc w Sejmie dla PiS. Ale czy to wystarczy? Przedstawiamy wyliczenia brytyjskiego politologa.
Zamiast integrować opozycyjną scenę, czerwcowa rocznica stała się pretekstem do dalszego mnożenia napięć. Szczególnie dotyczy to medialnych harcowników poszczególnych ugrupowań – socialowy ogon zaczyna machać partyjnym psem.
Opublikowany przez „Gazetę Wyborczą” sondaż Kantar Public, badający poparcie dla opozycji w różnych wariantach jej startu, na nowo ożywił dyskusję o wielkiej wspólnej liście.
„Spadkobiercy komunistów niszczą Jana Pawła II po jego śmierci” – te słowa marszałkini Sejmu Elżbiety Witek najlepiej streszczają wyborczą narrację PiS na najbliższe tygodnie, a może nawet miesiące.