Od epokowych wyborów 4 czerwca 1989 r. minęło właśnie 35 lat. Jak przeorała nas transformacja? Kto wygrał, a kto przegrał – opowiada historyk Michał Przeperski, autor świeżo wydanej książki „Dziki Wschód”.
Moja popularność rośnie wraz z inflacją – mówi dziś prof. Leszek Balcerowicz. Znienawidzony przez lewicę symbol liberalizmu nie zmienił poglądów na gospodarkę od ponad 30 lat. Zmieniła się za to rzeczywistość.
Żywe pomniki historii nie zawsze sprawdzają się w roli współczesnych autorytetów, czego ilustracją jest problem opozycji z Leszkiem Balcerowiczem i paroma innymi bohaterami z dawnych lat. Jak sobie z tym poradzić?
Gdyby latem 1989 r. Leszek Balcerowicz nie musiał pożyczyć zapasowego koła do małego fiata, zapewne nie zostałby wicepremierem i ministrem finansów. Jego słynny plan przyjęto 28 grudnia 1989 r.
Leszek Balcerowicz, mimo obchodzonych niedawno 70. urodzin, nie zwalnia tempa. Pisze, wykłada, komentuje, wciąż z tą samą energią i niewzruszonym przekonaniem o słuszności głoszonych idei.
Kiedy Leszek Balcerowicz zaczynał polską transformację, miał poparcie władzy i społeczeństwa. Dzisiaj PiS nie ukrywa, że w pisanych od nowa podręcznikach opowie o nim, że zrujnował polską gospodarkę bardziej niż druga wojna światowa.
Nie ma sporu co do tego, że wzrost nierówności w dużym stopniu odpowiada za ekspansję populizmu na niemal całym Zachodzie.
Nazywają ich już polskim desantem. Nasi fachowcy, z Leszkiem Balcerowiczem na czele, mają się zmierzyć z kryzysową ukraińską gospodarką. Rządzą już tamtejszą koleją; teraz Sławomir Nowak ma się zająć drogami. Za 1,8 tys. zł pensji.
Niezależność banku centralnego uwierała każdy rząd. Obecny jest pierwszym, który może sobie NBP podporządkować. Gdyby tak się stało, szybko przypomnimy sobie o inflacji.
Balcerowicz wziął na siebie wielkie ryzyko. Uda się tylko wówczas, gdy ukraińscy politycy zechcą posłuchać jego rad.