Soczewki kontaktowe już nie tylko korygują wzrok. Najnowsze mogą leczyć oczy i niewykluczone, że niebawem zastąpią krople czy tabletki. Można też będzie dzięki nim wyczytać stan zdrowia.
Czy w medycynie czeka nas przełom podobny do tego, jaki spowodowały antybiotyki? Wielkie nadzieje budzą teraz tzw. przeciwciała monoklonalne. W czym są lepsze od tradycyjnych medykamentów?
Dla chorego lek to nadzieja na zdrowie. Dla producenta – towar, który trzeba sprzedać. Wytwórcy farmaceutyków i rozmaitych „preparatów prozdrowotnych” reklamują swoje wyroby imając się różnych sztuczek. Kupujemy bowiem nie te, których potrzebujemy, ale te najlepiej reklamowane.
Istnieje przypuszczenie, że aspiryna i podobne leki zażywane przez ciężarne kobiety lub podawane noworodkom mogą potem zaszkodzić ich męskości.
Szykują się duże zmiany na rynku leków. Inne mają być zasady wpisywania ich na listy refundacyjne. Receptę na najdroższe preparaty będzie mógł wydać tylko specjalista. Przygotowuje się wreszcie posunięcia antykorupcyjne.
Aptekarze nagle poczuli, co to znaczy rynek. Prawdziwa konkurencja zajrzała im w oczy i przejechała się po zarobkach. Pacjenci na tym korzystają, bo sporo leków mogą kupić taniej.
Zaczyna się sezon lekobrania. Jesienią, zwłaszcza w listopadzie, spożycie leków zwalczających złe samopoczucie i objawy przeziębienia rośnie czterokrotnie – jak zła pogoda, to i bardziej. Coraz więcej leków dostępnych jest bez recepty. Zachęceni reklamami wydajemy więc miliardy złotych na samoleczenie. Dobrze to czy źle? I komu dobrze?
Pokusa jest silna: możesz spać jak zabity, od rana do nocy zasuwać niczym maszyna, tryskać jasnością umysłu, uwolnić się od stresu i lęków. Wystarczy pigułka.
600 mln zł – co najmniej tyle traci w ciągu roku ochrona zdrowia na refundacji leków, stosowanych niezgodnie ze wskazaniami lub u osób, którym nie przysługują zniżkowe recepty. Dlaczego resort zdrowia gardzi taką furą pieniędzy?
Mamy towary, które już stają się przebojami na unijnym rynku. Choćby naturalne leki i lecznicza żywność.