Robert Krasowski, pisząc w trzeciej części swojego tryptyku o prezydenturze Lecha Wałęsy („Król Lew”, POLITYKA 41), wprowadził mnie w świat, którego nie było.
Tryptyk Roberta Krasowskiego o Lechu Wałęsie to tekst interesujący, pisany błyskotliwie, wręcz brawurowo. Chwilami nazbyt. Rysy bohatera malowane są jednak barwami nadto jaskrawymi, historyczne tło pozostaje zaś rozmazane lub zaciemnione.
Wałęsa nie był przywódcą, który ze wzrokiem wbitym w chmurne niebo myśli o przyszłości ojczyzny. To nie ten przypadek. On patrząc w niebo, myślał, czy jutro będzie pogoda na ryby. A co myślał o Polsce? Król z chłopa nie widzi zbyt szeroko, ale potrafi podjąć trafne decyzje. Bo widzi grunt pod nogami.
Rozmowa z Andrzejem Wajdą o „Człowieku z nadziei”, o historii, polityce i o tym, co jest najważniejsze w życiu.
Kto uważa, że muzyka filmowa z „Wałęsy” stoi Kamilem Bednarkiem, powinien zweryfikować opinię: stoi raczej nieznanym nikomu Kanadyjczykiem.
Realizatorzy zadbali, by opowieść była klarowna, chronologiczna i zrozumiała także dla zagranicznego widza, co się udało, o czym świadczą zaproszenia na ponad 90 festiwali.
Lata 1988–90 to najświetniejszy okres w karierze Lecha Wałęsy. Zwycięstwo za zwycięstwem. Jednak im większy był Wałęsa, tym trudniej było w jego wielkość uwierzyć. Im bliżej był władzy, tym bardziej się go bano. Siermiężność chłopa-króla stała się problemem.
Nie głosowałem na Lecha Wałęsę, ale dziś go bronię jako marki narodowej.
Kiedy Jacek Kuroń pierwszy raz spotkał Wałęsę, dostrzegł w nim skrzyżowanie Falstaffa z Zagłobą. Gawędziarza, chwalipiętę, rezonera. Kuronia najbardziej zdziwił brak patosu. Zamiast ojczyzny i poświęcenia humor i pogoda ducha. To celny portret. Dokładnie taki był najbardziej udany owoc polskiego ludu w całych naszych dziejach.
Solidarność wraca. Wychodzi na ulice. Ze szturmówkami, na których widnieje pisana solidarycą nazwa. Z legendą, do której wciąż się odwołuje. Na moje oko to już ostatni powrót Solidarności. Jej triumf albo zgon.