Mijająca dekada jest dla kultury polskiej czasem bolesnych rozstań ze złudzeniami, z których ostatnim jest przekonanie, iż zwołany właśnie Kongres wytyczy nowe drogi oraz przyczyni się do powstania dzieł, na które nadaremno czekamy.
O tym, że telewizja ma moc ujednolicania gustów i wprowadzania w obieg ogólnoświatowych mód, wiadomo od zawsze. Od niedawna natomiast coraz częściej mówi się o konieczności respektowania przez wielkie koncerny medialne różnic między kulturami. W dyskusjach ekspertów powraca zapomniany już trochę wątek imperializmu kulturalnego. Orędownicy nowych technologii komunikowania przekonują, że nikt nie straci na postępie w tej dziedzinie, ale nie brakuje sceptyków, wedle których postęp ów tylko umacnia układ sprzyjający wielkim tego świata.
Różnice między kulturami nie sprowadzają się wyłącznie do tego, co widać nieuzbrojonym okiem. Tkwią głęboko w ludzkich nawykach, gestach, w sposobach korzystania z przestrzeni, a także w specyfice pojmowania czasu. Dlatego kiedy zastanawiamy się nieraz czym my, Polacy, wyróżniamy się spośród innych ludów, warto, byśmy brali pod uwagę istnienie owej ukrytej kultury.
Na pustyni kulturalnej – jak wakacyjny pejzaż zwykli opisywać obrazowo dziennikarze – pojawiają się oazy. Kiedy urzędowe placówki zamykają drzwi, by udać się na długi urlop, otwiera się pole do popisu dla animatorów pozainstytucjonalnych działań, wspieranych przez możnych mecenasów. Czy to jest model do zastosowania przez cały rok?
Podczas gdy u nas rządząca do niedawna koalicja ugrzęzła w piachu, między innymi z lęku przed forsownym marszem Polski do Europy, to sama Europa nabrała wigoru. W UE nareszcie toczy się spór nie o rozmiary bananów, lecz o ostateczny kształt i duszę tej europejskiej Rzeczypospolitej, która – zgodnie z wizją Joschki Fischera – w wieku XXI będzie federacją ponad trzydziestu „stanów”. Ze wspólną walutą, wspólną polityką zagraniczną, być może też z wyłanianym w powszechnych wyborach prezydentem Europy. Jej państwa członkowskie nie będą już ani narodowe, ani suwerenne w tradycyjnym znaczeniu.
Gdy polski telewidz słyszy słowo „kultura”, natychmiast ogarnia go nuda i zniechęcenie.
Jak już kiedyś zauważył Gombrowicz, Polacy mają skłonność do zachwytu nad południowcami. W czasach zamierzchłych idolem był Rudolf Valentino, dziś jest Antonio Banderas. Gwiazdy Północy przestają nas bawić, bo zimne i nieprzystępne. Argentyńczyk, Hiszpan, Wenezuelka – oto bohaterowie naszych marzeń. Brazylijskie telenowele i kubańska muzyka pięknie komponują się ze swojskimi klimatami.
W czasie świąt Wielkiejnocy i podczas dłuższego weekendu majowego telewidzowie TVP2 będą mogli obejrzeć 6-odcinkowy serial BBC „Wędrówki z dinozaurami”. Choć dinozaury wymarły 65 mln lat temu, ślady ich wirtualnej obecności napotykamy na każdym kroku. Przemysł rozrywkowy, który ponownie powołał do życia te mezozoiczne gady, stworzył światowy dinomarket.
W najbliższą niedzielę późną nocą Andrzej Wajda odbierze w Los Angeles Oscara, która to nagroda słusznie napawa rodaków dumą. Tłumiąc nieco wzruszenie możemy zauważyć także symboliczną wymowę zdarzenia: oto wybitny polski twórca, cały z naszej wielkiej literatury, z Romantyzmu, staje się bohaterem jednego z globalnych przedsięwzięć kultury masowej. I do twarzy mu z tym.