Przez długi czas świat był podzielony na trzy ogromne imperia ze względu na trzy główne zboża: pszenicę, ryż i kukurydzę. Dawały one podstawę odmiennym potrawom. Dzisiaj wszystko się wymieszało.
Stołeczni smakosze oraz przyjezdni narzekają, że Warszawa jest miastem nieprzychylnym dla ludzi głodnych, zwłaszcza łakomczuchów. Karmią tu na ogół niesmacznie albo – jeśli już dania są pyszne – bardzo drogo. Jest w tym – niestety – sporo prawdy. Jeśli jednak dobrze się poszuka, to można znaleźć miejsce, w którym karmią po umiarkowanych cenach, a przy tym smacznie.
Kupiłem w Dominusie (moim ulubionym warszawskim sklepie winiarskim otwartym przed paroma miesiącami przy ul. Wielickiej 36) trzy butelki wspaniałego toskańskiego wina: łagodnego merlota – Lamaione, gładkiego, wręcz aksamitnego chianti rufino – Montesodi i dość agresywnego, ostrego w smaku cabernet sauvignon – Mormoreto.
Świat się spieszy. Prawdę mówiąc nie bardzo wiadomo do czego. Powstają szybkie koleje, ekspresowa poczta, błyskawiczne połączenia telefoniczne, a nawet – co najbardziej bolesne dla nas – bary szybkiej obsługi, czyli fast foody. Na szczęście jednak są też prawdziwi smakosze, miłośnicy dobrej kuchni, którzy nie znoszą pośpiechu tam, gdzie działać należy powoli.
W 1638 r. na ponad 200 lat Japonia zamknęła swoje granice. Nikt nie mógł tam wjechać i nikt nie mógł wyjechać. Wygnano Portugalczyków, którym japońska kuchnia zawdzięcza wspaniałą tempurę, i nastały wieki izolacji. Dopiero w drugiej połowie XIX w. zmuszono Japonię do otwarcia portów dla obcych statków (tzw. dyplomacja kanonierek).
Wprawdzie Francuzi to zarozumialcy i megalomani, zwłaszcza w dziedzinie erotyki i kultury, ale sformułowanie La grande cuisine française – wielka kuchnia francuska – jest całkowicie uprawnione. Mogą się o tym przekonać wszyscy posiadacze zasobnych portfeli także i w Warszawie.
[warto mieć w biblioteczce]